Mayday Polska 2009 – RELACJA

Relacja

Minął niecały tydzień od jubileuszowej 10 edycji Mayday. Nasza dzielna reporterka Mondym, zawitała do katowickiego Spodka, by poznać fenomen tego eventu!

Rozmowy z osobami, które na Mayday jeżdżą od kilku lat, oraz lektura imprezowego forum dyskusyjnego pozwoliły mi wysnuć wniosek, iż wokół polskiego Mayday pojawiła się jedna główna kontrowersja gatunkowa. Ma ona charakter sporu fanów dwóch przeciwstawnych obozów: house’u i techno oraz schranzu i hard-techno. Spór dotyczy tego, w jakich proporcjach te dwa nurty (wybaczcie, że wrzucę do dwóch worków) powinny się przenikać, o ile w ogóle powinny. Dlatego spieszę uprzedzić – to będzie relacja osoby, która była na Mayday pierwszy raz. Jest wrogiem hard-techno, schranzu i transu. Miłuje techno, tech-house i house. I bardzo jej się na tym jubileuszowym 10-tym Mayday podobało!

 

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

fot. Tomasz Kwaśny

Najwidoczniej do tej pory nie miałam pojęcia, co to. Nadpobudliwy spęd transiarzy w dziwnych fatałaszkach, myślałam. I choć nigdy nie studiowałam z zapałem maydayowych lineupów, to i tak zdziwiła mnie obecność Svena Vätha, Nicka Curly’ego czy Gregora Treshera w tegorocznej rozpisce. Nie wiem, czy to ich zasługa, czy szczęśliwego zbiegu okoliczności, ale w tym roku pojawiłam się w Spodku. Nie żałuję, chociażby dlatego, że ta noc obaliła w mojej głowie kilka fałszywych stereotypów.

Stereotyp 1. Nadpobudliwość
Przez niezrozumiałą dla mnie nagonkę w mediach Mayday kojarzy się głównie z narkotykami i nieuprzejmą młodzieżą. Nieprawda. Proporcja chamstwa do kultury jest tam taka sama, jak w tramwaju, urzędzie albo kościele. Ot, średnia krajowa. Ja nie natrafiłam na ani jeden wybuch agresji, a najmniej przyjemną sytuacją była ta, w której przechodząca obok mnie z trzema piwami dama, zamiast przeprosić, rzuciła głośne: „uwaga, bo obleję!”. Gdybyście ujrzeli chaos panujący w ogródku piwnym, być może nawet zrozumielibyście jej irytację.

Organizacja tego festiwalu od strony gastronomiczno-barowo-toaletowej pozostawia wiele do życzenia. Ktoś zarzuci mi, że zaczynam od złej strony, gdyż takie detale winno się po łebkach omawiać na końcu. Ale ja się nie zgodzę, być może dlatego, że ze studiów tak dokładnie zapamiętałam piramidę Masłowa: bez zaspokojenia potrzeb fizjologicznych nie można w pełni rozkoszować się uczuciami wzniosłymi (czytaj: dobrym techno).

Wielkie kolejki. Po bony, po jedzenie, po picie. Największe w ogródku piwnym (jednym na cały Spodek, wcale nie takim obszernym), z którego oczywiście nie można było wynosić chmielowego trunku, co tylko potęgowało ścisk. Mimo tych spartańskich warunków, atmosfera nie najgorsza. „Byłeś już kiedyś na Mayday?” – pytam popijającego w pośpiechu piwo chłopaka. „Ba, w tym roku jestem siódmy raz!” – odpowiada on, a ja czuję, że rozpiera go duma. Moja towarzyszka rozmawiała z dziewczyną z Węgier, która przyjechała do Katowic specjalnie na Mayday, prezentując wszystkim wielki tatuaż za plecach ukazujący logo imprezy.

Na sali main – oblężenie. Gregor Tresher gra swojego live acta, przed nim na tafli areny tysiące ludzi. Na trybunach drugie tyle. Tłum skąpany w światłach wizualizacji i chłodnych nitkach zielonego lasera. Tak, są nadpobudliwi. Wszyscy skaczą, machają rękami, kręcą się po parkiecie. Widzę muzyczną ekstazę w ich oczach. Mam wrażenie, że nikomu z nich nie chce się opuszczać tego miejsca.

 

fot. Tomasz Kwaśny

 

Chyba że na lodowisko, czyli scenę show. Gdy ktoś powiedział mi wcześniej, że jest jeszcze druga mniejsza scena, nie spodziewałam się ujrzeć takiego kolosa. Tu zamknięte były trybuny, więc faktycznie weszło mniej ludzi. Showroom oddzielony jest od budynku Spodka, trzeba do niego przejść pod chmurką, z której niestety cały czas kapie deszcz. Nikomu to jednak nie psuje humoru, ponieważ już w przejściu słyszymy rewelacyjne jednostajne uderzenia live acta Jacka Sienkiewicza. Jakże on cudownie brzmi na tak wielkiej sali! Myślę sobie – małe sale z kiepskim nagłośnieniem powinny być w ogóle zabronione dla tej muzyki!

Stereotyp 2. Spęd
Jak co roku w Spodku spotkało się ponad 10 tys. techno maniaków. Jeśli sam wolumen jest dla kogoś spędem, to ok. – nie mogę polemizować. Jednak dla mnie spęd to duża grupa ludzi, która spotyka się bez większej ideologii lub ta ideologia jest w mym mniemaniu marna. Tymczasem ujrzałam prawdziwych pasjonatów. Słuchałam rozmów ludzi, którzy naprawdę się na tym znają. I nie chodzi tylko o wymienienie dwóch tytułów maydayowych produkcji lub zanucenie dwóch hymnów. Znani są im artyści, tempa, efekty. Towarzyszy im to, co młodzież w dzisiejszych czasach nazywa podjarką. I to nie tylko w momencie samej zabawy, ale też długo, długo przed i po, np. na forach.

Gdy na scenę wkracza Westbam, ikona i współtwórca cyklu, na sali daje się wręcz wyczuć pomruk satysfakcji. Niektórzy zarzucają mu odgrzewanie kotletów. Inni mówią, że to właściwe – obchodzimy jubileusz. Mnie się podoba jego granie, a nawet jestem w niektórych momentach zaskoczona, kojarzyłam go do tej pory głównie z teledysków z Vivy z lat 90tych.

 

fot. Monika Dymek

 

Już się do tego przyzwyczaiłam, że nie mogę zaliczyć żadnej imprezy bez tzw. „przypału”. Tym razem traf chciał, że zadałam niewłaściwe pytanie. „Przepraszam dziewczyny, czy wiecie może dlaczego Members of Mayday grają tylko 20 minut?” – spytałam w obawie, że nastąpiło przekłamanie w time table, a bardzo mi zależało na grającym po MoM Svenie Väth-cie. „Robisz sobie jaja? Oni zawsze grają tak krótko” – odpowiedziały rozbawione rozmówczynie, ale widziałam błysk współczucia w ich oczach. Nie powinnam była wnikać, ale wnikałam i wyszła na jaw moja skrajna ignorancja. Dowiedziałam się, że Members of Mayday to nie osobny skład djski czy producencki (do tej pory tak myślałam, serio). To ekipa artystów tworzących daną edycję Mayday, zbierających się na scenie na krótko, by odegrać hymny kilku edycji i obecnej. Mogę się ząłożyć, że każda osoba z tego „spędu” wyłożyłaby mi tę ideologię w 5 minut bez wahania.

 

fot. Tomasz Kwaśny

 

Stereotyp 3. Transiarze
Transiarz to w moim języku synonim niezbyt wyrafinowanego słuchacza muzyki. I takich też ludzi spodziewałam się na Mayday. Nic bardziej mylnego. Najbardziej transowy spośród wszystkich dj-ów Ferry Corsten został na forum zjedzony żywcem. Podsumowano go jako nieinwazyjną muzykę na rozgrzewkę. Ci ludzie nie przyszli tam dla ckliwych wokalnych melodyjek. Ci ludzi pragnęli zaznać mocnego uderzenia! I to im mocniejszego, tym lepszego.

Ja jako przedstawicielka obozu techno – tech-house spełniłam się imprezowo w trakcie fenomenalnego wręcz występu Svena Vätha. Świeży, wypoczęty, uśmiechnięty, interaktywny. Klasa sama w sobie. Publiczność wrzała, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jeśli chodzi o mnie to określenie „ultra fan of Sven” wyśmienicie do mnie pasuje po tym Maydayu.

 

fot. Monika Dymek

 

Publiczność wrzała, ale tak naprawdę dopiero po Svenie, gdy za deki wkroczył słynny DJ Rush z Chicago. Hard-techno style opanował Mainroom. Zaczęło się całkiem niewinnie i już myślałam, że i w stosunku do Rusha będę musiała zweryfikować swoją opinię, ale po kilku taktach już panoszyło się około 165 bpm. Dla mnie za szybko. Ewakuacja do Showroomu nic nie dała, bo w tym samym czasie podobnym stylem raczył wszystkich Torsten Kanzler. Na lodowisku jednak zachwycały wizuale i lasery. I choć moja noga nie rwała się do tańca, to oko mogło się nasycić do woli. W tej jednak materii zgadzam się z wieloma opiniami – nie podobał mi się fakt, że Rusha i Kanzlera puszczono równolegle. Dla obozu schranz-hard to dyskomfort, gdyż musieli wybrać lepsze dobro, dla obozu techno-house to konieczność wybrania lepszego zła.

Stereotyp 4. Dziwne fatałaszki
„Jak najmniej wiksy (ew. „vixy”)!” – głoszono na forach. Ponieważ mieszkam w Poznaniu dość długo, ta nazwa nie jest mi obca, jednak nie do końca rozumiałam, w jakim jest użyta kontekście. Z pomocą przyszedł oczywiście niezawodny Internet. Okazuje się, że wiksa to typ imprezy, na której bawiący przebierają się za robotników, roboty, kosmitów, malują ciała, zakładają maski chirurgiczne, odblaskowe i fluorescencyjnych stroje, używają gwizdków, świecących w UV rękawiczek, mrugających bransoletek. Charakterystycznym elementem imprez typu wiksa są różnego rodzaju okrzyki, takie jak „jazda!”, „lecimy!” lub „cały świat należy do nas!”.

 

fot. Tomasz Kwaśny

 

Podejrzewam, że w tej dziedzinie również formują się dwa obozy. Część osób, która wspomnianej „wiksy” sobie nie życzy i te osoby, które z namaszczeniem ją celebrują. Niezliczone ilości półnagich kobiet. Czy one są przebrane za prostytutki, naprawdę? Niektóre tak twierdzą – to tylko strój. Mnie się wydaje, że Mayday to po prostu świetna okazja, by pokazać trochę ciała w kraju, gdzie za opalanie toples policja wlepia mandaty. Mężczyźni stylizują się raczej w zabarwieniu mało erotycznym – kombinezony, kamizelki, maski.

Gdy w pewnym momencie w trakcie live acta Lützenkirchena wpada przed djkę trzech sanitariuszy, zaczynam się rozglądać z niepokojem. Słyszałam historie o zgonach na Mayday. Pytam: „Panowie, stało się coś?”, ale w tym momencie oni zaczynają skakać z podniesionymi rękami i z uśmiechem odpowiadają: „Przyszliśmy się baaawić!”. Tymczasem monachijski producent wprawia mnie w niemałe zaskoczenie. Nie znałam go wcześniej, tymczasem całkiem nieźle sobie radzi. „Ma czasem mistrzowskie produkty. Czasem też trochę bamberskie” – edukuje mnie na temat Lützenkirchena kolega.

 

fot. Monika Dymek

 

Godzina szósta, pora na Nicka Curly’ego. O tej porze nie spodziewałabym się niczego ostrzejszego. Nastał czas na stopniowe wyciszenie w tech-house’owych rytmach. Ale to jedna strona medalu. Są też osoby, dla których Nick gra zbyt delikatnie i jestem w stanie zrozumieć ich rozczarowanie. W porównaniu z Rushem lub Patrickiem DSP to faktycznie lekka „zamuła”, jak nazwał tego seta mój inny znajomy. Najlepszym rozwiązaniem byłoby chyba zrobienie dwóch różnych muzycznie scen. Wtedy oba obozy byłyby usatysfakcjonowane. Dla mnie Curly zagrał rewelacyjnie, innych zdecydowanie wygonił do domu. Nie wygonił dwóch postaci, które pod spore kaptury nałożyły białe maski. Godzina 7, wirujące lasery i ultrafiolety odbijające się w dwóch białych maskach bujających się w rytm Curly’owego seta. Gdyby nie wiksa, nie doświadczyłabym tego niesamowitego widoku.

 

fot. Monika Dymek

 

Mayday było dla mnie unikatowym przeżyciem. Nie mogę nawet opisać radości, jakiej doświadczałam patrząc na kilkutysięczny tłum bawiący się wspólnie przy moich ukochanych utworach i skandujący ksywę dj-a. Lasery zrobiły na mnie spore wrażenie, choć nigdy nie byłam amatorką takich efektów. Najlepsze wspomnienia zachowam jednak odnośnie uczestników, gdyż pierwszy raz mogłam na żywo zaobserwować ich prawdziwe oblicze. Czasem tandetne, czasem może prymitywne, ale w stu procentach szczere. A to wcale nie takie powszechne w dzisiejszym klubingu.

 

 

Tekst: Monika ’mondym’ Dymek

fot. Tomasz Kwaśny(www.mayday.pl), Monika Dymek



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →