KEVSKI. Polski duet, który zagrał z Adriatique w Royal Albert Hall, a nie wydał jeszcze ani jednego utworu

Nie opublikowali jeszcze żadnego utworu, nie zagrali w ani jednym polskim klubie. Mogą za to pochwalić się czymś, czego nie osiągnął żaden rodzimy artysta muzyki elektronicznej - wystąpili w legendarnej Royal Albert Hall w Londynie u boku samych Adriatique, a ich debiutancką EP-kę współprodukuje Jan Blomqvist. Czy właśnie tak rozpoczyna się historia jednego z najciekawszych polskich projektów nadchodzących lat? Pożyjemy, zobaczymy. Póki co, dowiedzmy w ogóle kim są i skąd się wzięli. Przed Wami KEVSKI.
Long story short: 2023, ostatnie Audioriver w Płocku, strefa prasowa. Godziny wczesnoporanne, trwa after. Po całym dniu biegania i nagrywania materiałów w końcu mam chwilę wytchnienia i przestrzeń na small talki ze starymi i nowymi znajomymi. Wśród afterowiczów utworzyła się grupka, w której się znalazłem wraz z kilkoma nieznanymi mi wcześniej młodymi osobami. Wymiana imion, uprzejmości, i tak od słowa do słowa – każdy opowiada kim jest, co tu robi, itd. Dwóch chłopaków mówi mi o swojej zajawce muzyką, o studiach w Wielkiej Brytanii. Sprawiają wrażenie niebywale skromnych, lecz jednocześnie niesamowicie świadomych tego, co chcą robić i jaki potencjał w tym drzemie. Da się wyczuć aurę „kumatych gości” pomimo, że jeszcze nie postawili tego pierwszego kroku. Dzień wstaje, czas zwijać się do hotelu. Miło się gadało, wymieniamy kontakty i profile na Instagramie, obiecujemy łapać się w przyszłości.
Mijają dwa lata, na przestrzeni których pogadaliśmy parę razy. W międzyczasie muzyczne aspiracje chłopaków nabrały konkretnej formy. Jako KEVSKI, Wiktor i Gabryś szykowali się do chwili, w której przedstawią się światu na dobre. Ta chwila nadeszła parę tygodni temu, w najbardziej spektakularnych okolicznościach, jakie można sobie wyobrazić.
To, co dla jednych byłoby szczytem artystycznych marzeń i wierzchołkiem kariery, dla nich stało się punktem startu.
KEVSKI. Debiutować na scenie, na której grali The Beatles
Wyświechtany frazes mówi, że mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, lecz jak kończą. W tym przypadku o końcu nie ma mowy, lecz trudno wyobrazić sobie jak ta historia może potoczyć się dalej, skoro zaczyna się na scenie mogącej pomieścić prawie 6 000 ludzi londyńskiej Royal Albert Hall, jednej z najbardziej kultowych sal koncertowych świata, na której występowali m.in. The Beatles, Elton John, Led Zeppelin czy Adele.
Oni – stojąc przed kompletem publiczności – zagrali po raz pierwszy jako KEVSKI.
O wspomnianym występie, początkach, fascynacjach, planach, marzeniach i pracy nad pierwszą EP-ką z… Janem Blomqvistem. KEVSKI, czyli Wiktor Mieczykowski i Gabryś Czerniejewski, w pierwszym polskim wywiadzie.

KEVSKI – wywiad
Zacznijmy od początku – kim jesteście i skąd w ogóle się wzięliście? Jak zaczęła się Wasza przygoda z muzyką, w tym z elektroniką?
Cześć! Dzięki za zaproszenie. Jesteśmy KEVSKI – właściwie można powiedzieć, że jesteśmy muzykami klasycznymi, bo od szóstego roku życia kontynuujemy naukę muzyki z wieloma sukcesami na koncie. Wiktor na skrzypcach w akademii muzycznej, a Gabryś na fortepianie w Royal College of Music w Londynie (btw – najlepszej uczelni muzycznej na świecie już czwarty rok z rzędu – przyp. red.). Od zawsze jednak lubiliśmy trochę „zdradzać” klasykę – niestety słowo „zdradzać” jest tutaj zasadne, bo nasze szkolne otoczenie nie za bardzo tolerowało przejawy własnej aktywności poza klasyką.
Już w 2016/2017 roku zaczęliśmy razem nagrywać covery znanych piosenek na fortepian i skrzypce. To był bardzo dynamicznie rozwijający się projekt, ale wraz z wiekiem coraz bardziej chcieliśmy tworzyć coś własnego. Mieliśmy wtedy więcej pomysłów niż warsztatu producenckiego, ale mimo to wydaliśmy sami pierwsze alternatywne utwory, jeszcze w niesprecyzowanej stylistyce. Trochę szukaliśmy swojego kierunku, ale dużo nas to nauczyło.
Z elektroniką wyszło dość naturalnie. Pochodzimy z Płocka, dorastaliśmy w mieście, gdzie przez lata odbywał się Audioriver – to wzbudzało nasz ogromny podziw i ciekawość. Zawsze fascynowała nas też cała techniczna strona – rozstawianie sprzętu, budowanie scen. Jeździliśmy rowerami na Tumskie Wzgórze, żeby obserwować dziesiątki ciężarówek i setki ludzi przygotowujących festiwal, który na kilka dni zmieniał spokojne miasto w tętniące życiem centrum muzyki.
Przez kilka edycji obserwowaliśmy festiwal „z góry” – byliśmy wtedy jeszcze trochę za młodzi, żeby być tam naprawdę, w środku wydarzeń. Ale ta atmosfera robiła ogromne wrażenie. W końcu któregoś dnia patrząc na main stage stwierdziliśmy: chcemy to robić. Chcemy kiedyś wystąpić na tej scenie. Kupiliśmy wtedy na OLX jakąś starą wersję Abletona Suite, chyba 9 :))

Z dzisiejszej perspektywy widzimy, że elektronika ma też bardzo dużo wspólnego z klasycznym podejściem do muzyki – z poszukiwaniem barw, kolorów, budowaniem nastroju. Nawet na naszej uczelni w Londynie można studiować muzykę elektroniczną – i wielu kompozytorów klasycznych w naturalny sposób łączy dziś te światy.
Wiktor chyba najbardziej połknął bakcyla po jednym z koncertów w Electric Ballroom w Londynie – tak mu się spodobało, że od razu po tym wydarzeniu zrobiliśmy pierwsze demo piosenki Your Love. I teraz, po niemal pięciu latach pracy i zmian, wracamy do Your Love – bo mamy wrażenie, że ta piosenka była wtedy bardziej dojrzała niż my sami. Teraz w końcu dorastamy do niej w naszej pełnej wersji livesetu!
Jak doszło do Waszego spotkania z Adriatique i finalnie występu w Royal Albert Hall?
Jako KEVSKI często zastanawialiśmy się z Wiktorem, jakie utwory elektroniczne brzmiałyby ładnie na fortepianie i skrzypcach i… z tym Miracle wyszło trochę przypadkiem. Podczas sesji zdjęciowej do naszych materiałów promocyjnych poproszono nas, żebyśmy coś zagrali, więc zaczęliśmy improwizować właśnie Miracle. Postanowiliśmy nagrać wszystko do metronomu, żeby później można było coś z tego ulepić i ewentualnie wrzucić na social media. Często tak robimy, bo dużo dokumentujemy – mamy sporo takich materiałów w przysłowiowej szufladzie. Okazało się, że samo video wygląda naprawdę dobrze, a Miracle w tej wersji zabrzmiało wyjątkowo – na tyle, że Adrianowi z Adriatique otworzyło to nowe spojrzenie na ten utwór, bardziej filmowe i orkiestrowe. (Może kiedyś powstanie też taka wersja?… ;)) ) Przygotowaliśmy filmik, ale trochę wahaliśmy się, co z nim zrobić. I wtedy pojawiła się informacja, że Adriatique organizują koncert w Royal Albert Hall — jednej z najbardziej prestiżowych sal koncertowych na świecie, sali, która jest marzeniem każdego muzyka, nie tylko klasycznego i którą mijamy codziennie, chodząc do college’u (widać ją z okien sal wykładowych). Od razu połączyliśmy kropki i postanowiliśmy wrzucić nagranie, oznaczyć chłopaków i napisać im wiadomość z propozycją specjalnego wykonania przygotowanego na ten wieczór. Czy można było sobie wyobrazić lepszy czas i miejsce na wykonanie tej wersji niż w Royal Albert Hall? No, może jeszcze gdyby na scenie razem z nami byli WhoMadeWho… ;)) Chłopaki zobaczyli filmik, od razu odpisali i właściwie dogadaliśmy wszystko w kilku wiadomościach na Instagramie! Brzmi szalenie – co za czasy!

KEVSKI. Bez stresu pisząc historię
Debiutancki występ w jeden z najbardziej kultowych hal koncertowych na świecie, w dodatku przed publicznością liczącą blisko 6 tysięcy osób i u boku artystów ze klubowej Ligi Mistrzów – jakie to uczucie i co trzeba robić, by utrzymać nogi twardo stąpające po ziemi?
Szczerze? Sami się zdziwiliśmy, że tego stresu w ogóle nie było. To zresztą będzie widać na filmiku pokazującym backstage tego wydarzenia, który planujemy wrzucić niedługo. Prawdopodobnie atmosfera tam była na tyle przyjazna i profesjonalna, że nie było czym się stresować – a może po prostu lata grania muzyki klasycznej trochę nas na to uodporniły. Mieliśmy w głowie tylko jedną myśl: zrobić to porządnie, a całą resztę – starać się maksymalnie przeżywać i czerpać z tego momentu – tu i teraz, bo to coś, czego nie da się zapomnieć i co zostaje na całe życie.
Dziś Wasza rolka z koncertu opublikowana na Instagramie ma już przeszło milion odtworzeń, a tymczasem… nie opublikowaliście jeszcze ani jednego utworu. Jak idą prace w tym zakresie i kiedy możemy się czegoś spodziewać?
Śmialiśmy się, że chyba byliśmy pierwszym zespołem grającym w Royal Albert Hall, który jeszcze nic nie wydał.. ;)) Ktoś szalony nas tam wpuścił i zaufał – i chyba nie żałuje, patrząc po feedbacku widzów!
Mamy przygotowany liveset, skończoną i dopieszczoną EP-kę, która czeka na publikację. Zawiera cztery utwory, które dobrze obrazują nasz kierunek muzyczny. Nad niektórymi z nich pracowaliśmy prawie trzy lata, wspólnie z co-producentem Janem Blomqvistem i jego zespołem w studiu w Berlinie. Teraz wszystko zależy już od kwestii wydawniczych – tu niewiele możemy przyspieszyć, ale wiemy jedno: chcemy przygotować to naprawdę porządnie. Myślimy, że w czerwcu nasz profil na Spotify będzie już aktywny!

KEVSKI. Jak nie przepaść?
Pewnie część twardogłowych odbiorców powie, że „zaczęliście nie od tego, co powinniście”, bo jeszcze zanim wydaliście pierwszy numer, zdążyliście zagrać z Adriatique w Royal Albert Hall i narobić wokół tego niesamowitego szumu medialnego. Jednak jestem zdania, że trudno wyobrazić sobie i wymyślić lepszy start – najpierw narobić pozytywnego fermentu ogromnym wydarzeniem i medialną otoczką, a dopiero następnie pójść za ciosem i pokazać swoje umiejętności, by inni uwierzyli, że nie ma w tym przypadku. Jak patrzycie na to z perspektywy UK, gdzie konkurencja na scenie jest dużo większa, lecz jednocześnie artyści mają znacznie wyższy poziom świadomości dotyczący tego, że „sama muzyka się nie obroni” i trzeba pomóc jej i sobie wyróżnić się z tłumu?
Haha, „twardogłowych” mówisz? ;)) Życie już nas nauczyło, że nie ma jednego uniwersalnego sposobu na osiągnięcie jakiegoś celu – i że nigdy nie dogodzisz każdemu. A jak próbujesz dogodzić wszystkim, to już jesteś skończony.
Myślimy, że były dwa główne elementy, które nas do tego wydarzenia doprowadziły – oprócz szczęścia, że w ogóle set djski w Royal Albert Hall miał miejsce. Pierwszy to pomysł na siebie i pójście na całość w spełnianiu marzeń. I to widzimy bardzo wyraźnie na co dzień, studiując na Royal College of Music. Jesteśmy tam otoczeni najlepszymi muzykami z całego świata, którzy często ćwiczą po 10 godzin dziennie. A mimo to widać, że sam warsztat to za mało – możesz być absolutnie fenomenalny technicznie, muzycznie, a i tak przepaść bez echa jeśli nie masz własnej wizji na siebie i nie wyjdziesz poza salę prób. Pomysł na siebie jest dzisiaj równie ważny jak talent i ciężka praca.
Drugi element to zespołowość. Jako klasycy, często działamy indywidualnie – sami, zamknięci w salach ćwiczeniowych, a potem sami na estradzie, pod własnym nazwiskiem. Wielka odpowiedzialność spoczywa wtedy tylko na nas. Tutaj jest trochę inaczej – i trochę nam zajęło, żeby nauczyć się ufać innym w muzyce. Mieliśmy ogromne szczęście, że współpracujemy z producentem (z którym głównie miksujemy nasze kawałki), który nie tylko bardzo szanuje nasz kierunek, ale też ma gust i estetykę dźwiękową bardzo zbliżoną do naszej. On wnosi do naszej muzyki ponad 15 lat doświadczenia w branży – a tego nie da się nauczyć z filmików na Youtube, to trzeba przeżyć.
Dla nas to bardzo ważne, żeby nie iść w stronę dźwiękowego kiczu. Chcemy dawać ludziom to, czego sami chcielibyśmy posłuchać – a z wiekiem i z klasycznym backgroundem stajemy się coraz bardziej wymagający. Przy takim połączeniu muzyka naprawdę może zacząć bronić się sama.
KEVSKI: Chcemy oddać szacunek każdemu widzowi
Minęło kilka dni od wspomnianego występu w Royal Albert Hall, a Wy przyjechaliście do Polski zagrać swój pierwszy koncert przed rodzimą publicznością. Miało to miejsce w czasie showcase’owego festiwalu NEXT FEST, a lokal, w którym graliście miał pewnie wielkość garderoby samego Royal Albert Hall. Pomimo zaledwie kilkudziesięcioosobowej publiczności, widziałem, że jak wiele chcieliście dać od siebie – abstrahując od pełnego zaangażowania występu, zadbaliście również o takie kwestie jak swój sceniczny wygląd czy oprawę medialną, gdyż, podobnie jak w przypadku Royal Albert Hall, zadbaliście o to, by pod sceną znalazła się osoba rejestrująca Wasz koncert. Czy Waszym zdaniem takie kwestie jak ubiór czy właśnie tworzenie dokumentacji występu w postaci materiałów na social media to dziś absolutny niezbędnik do tego, by mieć czym się wyróżnić i jednocześnie dać sobie więcej narzędzi do pokazania się niż tylko muzyka, którą – umówmy się – w dobie narzędzi wspieranych przez AI może w domu robić każdy (a odbiorcy i tak nie zauważą różnicy)?
To bardzo miłe, że doceniasz nasz trud związany z transportem skrzypiec i garniturów samolotem, co wcale nie jest łatwe. ;)) Ale mówiąc poważnie – to część naszej tożsamości. Chcemy, żeby KEVSKI mógł zagrać wszędzie: i w beach barze, i w największej sali koncertowej z orkiestrą. Nie dzielimy miejsc na „lepsze i gorsze” – może po prostu na plaży założymy bardziej przewiewny garnitur! ;))
Chcemy oddać szacunek każdemu widzowi – tego nauczyła nas klasyka. Nieważne, czy tydzień temu graliśmy dla sześciu tysięcy osób, a dziś dla pięćdziesięciu – zawsze dajemy z siebie wszystko. Jeszcze dzień przed NEXT FEST pojechaliśmy specjalnie do Berlina dopiąć set. Patrząc praktycznie – może nie było to najbardziej racjonalne, ale dla nas miało sens. Jeśli nawet jedna osoba zauważy różnicę w kulturze dźwięku czy w miksie, to jest dla nas ogromna satysfakcja.

Oglądając Was na scenie, miałem wrażenie, że bliższe jest Wam bardziej zespołowo-producenckie podejście do muzyki. Stylistycznie Wasze brzmienie oscylowało wokół deep house’u wzbogaconego o partie żywych instrumentów i, co również ważne, o wokal. Czy jesteście w stanie zarysować horyzont swoich fascynacji, zarówno w zakresie gatunków, jak i przykładów konkretnych artystów, którzy Was inspirują?
To zawsze trudne pytanie, bo musielibyśmy wymienić naprawdę spore grono artystów, których cenimy i słuchamy. Na pewno tych wpływów jest sporo – od Adriatique, przez Rüfüs Du Sol, Monolinka, Moderata, aż po artystów berlińskiej sceny elektronicznej czy Jona Hopkinsa (który, swoją drogą, też studiował fortepian na Royal College of Music).
To połączenie, o którym mówisz, będzie właśnie naszym własnym stylem KEVSKI – chcemy łączyć elektronikę (deep/progressive house) z żywymi instrumentami. To zawsze duże wyzwanie, żeby nie przekroczyć tej cienkiej granicy między czymś artystycznym a po prostu kiczem, i myślę, że jesteśmy na to bardzo wyczuleni. Ale mamy już za sobą pierwsze testy – podczas naszego livesetu zaaranżowaliśmy także kwartet smyczkowy i, z tego co słyszeliśmy zarówno na żywo, jak i w studiu, ma to naprawdę sens!
KEVSKI. Chłopaki w garniturach grają elektronikę
Wracając na moment do Waszego poznańskiego występu – już po nim, pokazałem Wasze nagranie bookerowi jednego z największych polskich festiwali elektronicznych. Najpierw przedstawiłem mu nagranie z tego maleńkiego koncertu sprzed chwili w Poznaniu, po czym pokazałem mu rolkę z Royal Albert Hall. Oniemiał i powiedział, że bankowo Was zabookuje już. w tym roku. Zwrócił też uwagę na to jak dbacie o wizerunek na scenie i przyznał, że to nie tylko Wasz atut, lecz ukłon w stronę organizatorów i publiczności, bo większość polskich didżejów ma w zwyczaju wchodzić za konsoletę w tym samym t-shircie, w którym chodzili przez cały dzień, co jest manifestem ich braku profesjonalizmu, a nie tego, że „nieważne jak się wygląda, ważne co i jak się gra”. Podpiszecie się pod tym?
Być może po prostu nie przepadają za prasowaniem koszul ;)) Szczerze mówiąc, garnitury to był nasz pomysł od samego początku, jeszcze przy pierwszym projekcie w 2017 roku. Pewnie gdzieś podświadomie nawiązywały do naszego klasycznego backgroundu. Ale jak tak o tym mówisz, to faktycznie – stały się też trochę naszym znakiem rozpoznawczym, bo nie znamy wielu artystów elektronicznych, którzy faktycznie grają w garniturach. Pamiętamy, że Bass Astral x Igo na swojej pożegnalnej trasie też występowali w jednakowych garniturach i dawało to fajne poczucie jedności. Może faktycznie coś w tym jest…

Trzymając się jeszcze przez chwilę rodzimego podwórka – kogo najmocniej na nim podziwiacie?
Chyba wszystkich, którzy mają odwagę działać i tworzyć! Na pewno Catz 'n Dogz oraz VTSS, którzy podbijają światową scenę. Stylistycznie bliżej nam jednak do Kamp! – świetny vibe i energia. Ogromny szacunek mamy też dla Bass Astrala za to, że nie boi się łamać schematów- – jego sety zawsze zaskakują niesamowitymi dźwiękowymi niespodziankami.
Jakie są Wasze plany na najbliższe miesiące?
Z tego, co możemy już zdradzić, na pewno wydamy naszą EP-kę, której premiera będzie połączona z wypuszczeniem nagrania livesetu promującego w towarzystwie kwartetu. Ponadto w czerwcu ukończymy nasz godzinny autorski materiał na letnie live występy. To projekty sygnowane naszym własnym brzmieniem, ale w planach mamy również kolejne kolaboracje – myślimy, że warto nas śledzić, bo może być naprawdę grubo! Do zobaczenia latem w Polsce i… przy okazji kilku naprawdę wyjątkowych wydarzeń, o których na razie jeszcze nie możemy za dużo mówić ;))