Julek Płoski: „Jestem potworem w skórze bobasa” [wywiad]

Autorka projektu: Sonia Zjawin | Zdjęcia: Halina Nowocień
Wywiad
Julek Płoski: "Jestem potworem w skórze bobasa" [wywiad]

Jest bez wątpienia jednym z najbardziej intrygujących producentów młodego pokolenia na polskiej scenie. Julek Płoski ma na swoim koncie już dwie EP-ki, trzy albumy i masę projektów w drodze. Dobrze zna go również publiczność takich festiwali jak OFF czy Unsound. Z okazji wydania najnowszej EP-ki, Julek! Julek! Julek!, rozmawiamy o jego źródłach inspiracji, muzycznej autoterapii, trailer-corze i postironii.

Julek Płoski już od czasu wydania swojego debiutanckiego albumu Tesco w 2018 roku wyznacza nowe ścieżki dla polskiej muzyki eksperymentalnej. Następujące po nich wydawnictwa LANGOSZUEA (2019), śpie (2019) i Human Sapiens (2020) ugruntowały jego pozycje zarówno na krajowej, jak i zagranicznej scenie elektroniki. Swoimi oryginalnymi, szczerymi, ale i odważnymi kompozycjami zaskarbił sobie uznanie wśród największych festiwali w Polsce, jak i najważniejszych portali muzycznych w Europie.

Julek Płoski – Julek! Julek! Julek!

Najnowsza EP-ka Julek! Julek! Julek! otwiera nowy rozdział twórczości Julka Płoskiego. To na niej artysta przedstawia swojej publiczności kategorię trailer-core, inspirowaną muzyką do zwiastunów filmowych. Minialbum to jednak dopiero zapowiedź nadchodzącego LP, które ukaże się już w przyszłym roku nakładem wydawnictwa Orange Milk.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Mimo że działania Julka Płoskiego już od dawna znajdują się w zasięgu naszego redakcyjnego radaru, twórczość tego młodego artysty do tej pory nie pojawiła się na łamach Muno.pl. Jest to bowiem twardy orzech do zgryzienia. Od strony formalnej w muzyce Julka Płoskiego znajdujemy nie tylko wpływy muzyki konkretnej z elementami field recordingu, ale również – jak sam to określa – „euro-trance’owo-gabberowych rejwów”. W ramach tego szerokiego spektrum otrzymujemy natomiast zaskakująco intymne kompozycje, które pozwalają nam lepiej poznać tego wyjątkowego artystę.

Wiktor Knowski: Czym dla ciebie jest trailer-core?

Julek Płoski: Wychowałem się w internecie. To tam poznałem swoich pierwszych przyjaciół. Dzięki internetowi przeniosłem się również do Warszawy. W pewnym momencie zaczął mnie jednak męczyć język internetu. Zacząłem się gubić emocjonalnie w jego ironii. Myślę, że dlatego zacząłem szukać w swojej muzie tych prostych, trochę banalnych, często oczywistych komunikatów. To też odzwierciedla to, w jaki sposób chcę rozmawiać z ludźmi, a szczególnie z moimi przyjaciółmi. 

Chciałem odejść od tej post-internetowej kultury, takiej samoświadomości, ciągłego autotematyzmu i bezustannego konstruowania siebie. Właśnie dlatego ta muzyka stała się taka przesadzona, miejscami pompatyczna, trochę symfoniczna. Dla mnie właśnie kwintesencją takiego zdrowego i pięknego patosu jest muzyka filmowa, która przez to jest moim ulubionym rodzajem muzyki. 

Czytaj dalej: Film i muzyka elektroniczna. TOP 10 obrazów z naszym ulubionym brzmieniem

Zacząłem robić album inspirowany ścieżkami dźwiękowymi do filmów, który będzie wydany w przyszłym roku, ale w międzyczasie, jakoś na boku, zacząłem robić jeszcze prostsze i intensywniejsze, bardziej skondensowane wersje utworów. Pewne wariacje tych samych pomysłów, bezpośrednio inspirowane muzyką do trailerów filmowych. Te podkłady są zawsze maksymalnie skondensowane, oparte w zasadzie na stopach i dropach. Drop to chyba mój ulubiony element muzyki.

Mimo że jest to praktycznie stockowa, reklamowa muzyka, potrafi być wciąż silnie nasycona emocjonalnie. Jest tak skonstruowana, by wywoływać od razu poczucie wielkość tej rzeczy, która jest reklamowana. Nie wiem, może nie mam racji, ale ja tak to czuję. Kiedyś puściłem tę muzę znajomemu i on powiedział, że to taki trailer-core i tak już zostało. 

Julek Płoski: To nigdy nie było ironiczne

Trudno jest mi rozszyfrować, kiedy używasz ironii. Mówię teraz zarówno o naszej rozmowie, jak i twojej sztuce. Myślę teraz w szczególności o twoim debiutanckim albumie Tesco.

Moim zdaniem to nigdy nie było ironiczne. Na pewno byłem o wiele bardziej cyniczny, kiedy robiłem Tesco i może dlatego tak to wygląda. Ale faktycznie wiele osób czuje taki dysonans, jak ze mną rozmawia. Stosunkowo często słyszę pytanie, czy robię rzeczy ironicznie. Na moich social mediach jest dużo śmiesznego kontentu, ale jeśli chodzi o sztukę, to wydaje mi się, że ona cała jest strasznie na serio. 

Mogę nie lubić tego ironicznego języka, ale czuję, że jestem w niego uwikłany. Na tym polega moja tragedia, że zostałem nauczony komunikować się w postironiczny sposób. Nauczyłem się komunikować swoje emocje i przekonania w taki nieprzejrzysty sposób, ukrywać prawdę pod drugą prawdą. Jednak próbuje to kontrolować. Staram się, żeby moja muzyka była na serio, czasami za bardzo na serio.

Co to znaczy “za bardzo na serio”?

Możliwe, że chcę być bardziej na serio, niż naprawdę jestem. Często nie radzę sobie tak dobrze z otwartym, bezpośrednim komunikowaniem emocji w prawdziwym życiu. Czasem nie wiem, czy to potrafię. Na pewno nie tak dobrze, jakbym chciał i wydaje mi się, że w muzie trochę to odreagowuje. Np. na tej nowej EP-ce jest utwór Forever Sad, który jest o okresie, w którym myślałem, że będę zawsze smutny. 

Niby wszystko jest w tej muzyce takie bardzo emo, pompatyczne, ale też ma to swoją granicę. Ten patos jest rozbijany różnymi elementami, pewnymi kodami, które mają wprowadzać zamęt: od nietypowych dźwięków, przez dziwne sample, aż po same tytuły. Jednak to wszystko wciąż funkcjonuje dla mnie w jednym świecie. Tak samo moje ilustracje, które czerpią z kampowej popkultury i internetowego języka. Korzystam z tych wszystkich kodów, które wyjściowo są ironiczne, czasem cyniczne. Staram się z nich jednak odsiać ironię i podejść do nich emocjonalnie i z czułością. Dla mnie to wszystko wciąż może służyć do opowiadania o czymś na serio. 

Czytaj dalej: Byli Maanam i Budka Suflera, są Belmondawg i Fisz. Zambon o The Very Polish Cut Outs i zmianach

To może brzmieć chaotycznie dlatego, że chyba sam do końca nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że chciałbym, żeby to wszystko było na serio, ale w głębi duszy nie wiem, jak bardzo mi się to udaje.

To brzmi, jakbyś poprzez swoją sztukę chciał faktycznie powiedzieć coś szczerego o sobie. Równocześnie jednak próbujesz to wyśmiać.

Staram się tak nie robić. Staram się nie śmiać ze swoich emocji i z tego, co czuję. Jednak jakkolwiek bym się nie starał, tak może czasami wychodzić, co jest raczej nieintencjonalne. Chociaż faktycznie widzę, że dużo osób tak czuje. Wiem, że pozostają w takim rozkroku, nie wiedząc do końca, czy to jest ironiczne, czy nie. Może ja też tak naprawdę tego nie wiem. Może nie ma odpowiedzi na te pytania.

Julek Płoski: Ja tylko wiem, co czuję i znam moich przyjaciół

Twoje albumy mają charakter autobiografii, są pełne zapisków twoich własnych doświadczeń. Chyba najdobitniej widzimy to w tytule twojej ostatniej EPki, Julek! Julek! Julek!.

Kiedyś jak byłem zjarany, powiedziałem mojej dziewczynie, że jestem potworem w skórze bobasa. Teraz jestem trzeźwy, ale może to dobra odpowiedź na to pytanie? Ja zwyczajnie nie chcę mówić o żadnych społecznych rzeczach, mnie nic z tego nie interesuje. Nie wiem, co się dzieje na świecie i o niczym nie chcę opowiadać. Ja tylko wiem, co czuję i znam moich przyjaciół. O tym mogę mówić. 

W najmniejszym stopniu nie czuję się kompetentny do opowiadania o niczym innym niż o sobie. Czasami oczywiście odbija się we mnie trochę rzeczy, które dzieją się na zewnątrz. Gdy wydawałem EP-kę Human sapiens, pisałem we wkładce o “homofobicznej Polsce”. Akurat zbiegło się to w miarę w czasie z tą ostatnią pisowską kampanią. Pamiętam, że wtedy faktycznie miałem ciężko na bani i dlatego ta muzyka była taka taneczna. Wtedy to był mój sposób na odreagowanie. 

Julek Płoski – My Music (Gurgoteledysk)

Jednak równocześnie to nie było o tym, że w Polsce mamy problem z homofobią. To było po prostu o tym, że potrzebuję oddechu. Z jednej strony internet sprawił, że wszyscy jesteśmy tak bardzo samoświadomi i autotematyczni, do takiego chorobliwego, obsesyjnego poziomu. Z drugiej strony samoświadomość i autotematyczność sprawiają, że jestem paradoksalnie bardziej zdystansowany do siebie. Potrafię dobrze zauważyć, co czuję, opisać to, nawet ubrać to w żart albo jakąś formę sztuki.

Nie mam chyba jednak już takiego bezpośredniego dostępu do tego, co czuję. Chciałbym odzyskać ten dostęp do szczerego wyrażania siebie, do swoich emocji, do tego, co czuję wobec świata, do miłości. 

Ten intymny i autobiograficzny charakter twojej twórczości sprawiają, że zastanawiam się, w jakim stopniu bierzesz w niej pod uwagę innych. Czy jest w tym wszystkim miejsce dla odbiorczyń i odbiorców?

Na pewno czuję się widziany przez ludzi. Nie potrafię też nie czuć się widzianym. Chyba jeszcze nie potrafię być w pełni sobą, tylko ze sobą. Kształt tej muzyki i jej konstrukcja wypływają z jakiś moich przekonań i moich upodobań. Jednak gdyby ludzie tego nie słuchali, nie przychodzili na koncerty, to szczerze nie wiem, czy by mi się chciało to robić dalej. Pociąga mnie uwaga i pociąga mnie bycie widzianym.

Myślę, że ta muzyka nie mogłaby być spójna, ale i szczera i intymna, gdybym nie brał pod uwagę tego, jak będzie odczytywana. Czuję, że muszę myśleć o konstrukcji narracji w momentach i dźwiękach, na których skupia się największa uwaga. Inaczej mogłoby to brzmieć nienaturalnie. 

To, że ludzie słuchają mojej muzyki i ją w jakiś sposób odbierają, sprawia, że ma ona szansę zaistnieć na nowo. Wówczas również sam dostaje do niej nowy dostęp, a tym samym również nowy dostęp do samego siebie. Czy to ma sens?

Julek Płoski: Nie wiem, co się dzieje w ich głowach

Jak ludzie odbierają twoją muzykę?

Od kiedy gram ten nowy materiał, tzn. jakoś od roku, słyszę, że moja muzyka jest przede wszystkim bardzo filmowa. Gdy ludzie podchodzą do mnie po koncertach, często mówią, że widzą w tej muzyce jakieś obrazy i opowieści. Ten materiał jest faktycznie taki wręcz storytellingowy, a na pewno bardzo angażujący.

Słyszę, że ta muzyka im się podoba, bo jest taka maksymalna i przez to bezpretensjonalna. Ktoś mi powiedział, że to jest taki Hobbiton na kwasie, to też mi się strasznie podobało. Nie wiem, co tam się dzieje dokładnie w ich głowach, ale czuję, że ten komunikat ode mnie jest prosty i wierzę, że jest rozumiany. Cieszę się, bo sam też całkiem pewnie się czuję z tym nowym materiałem. 

Wczoraj jakiś chłopak z Czech napisał mi, że znalazł moją muzykę i że od godziny płacze do mojej nowej EP-ki. Takie reakcje są po prostu najpiękniejsze i niezwykle inspirujące. Dzięki temu czuję się zrozumiany i zauważony.

W czym jeszcze szukasz dla siebie inspiracji?

Słucham bardzo dużo Philipa Glassa. Przez ostatnie dwa lata to jest chyba mój top. Jestem szczególnie fanem tej trylogii operowej, Songs For The Trilogy. To jest teraz moja ulubiona muzyka, ma tak genialne dropy i bardzo proste melodie. Trudno jest mi ostatnio słuchać abstrakcyjnej muzyki. Na pewno mam z nią o wiele mniej kontaktu niż kiedyś. Słucham głównie muzyki opartej na melodiach, szczególnie kompozycji filmowych. 

Czytaj dalej: Donato Dozzy i Laurel Halo remiksują kompozycje Philipa Glassa

Jeszcze niedawno miałem taki moment, kiedy wstydziłem się tego, że moja muzyka nie składa się z jakichś wyjątkowo skomplikowanych kompozycji. U mnie wszystko oparte jest w zasadzie na jakiejś prostej melodii i dosłownie paru dźwiękach, z których w kółko korzystam.

Udało mi się jednak z tego wyleczyć. Choć oczywiście staram się korzystać z nowych dźwięków i komponować bardziej rozbudowane melodie, nauczyłem się doceniać ich prostotę. Staram się nie wstydzić tego, że nie mam głowy do jakichś skomplikowanych, wielowarstwowych kompozycji. Nie mam do tego cierpliwości. Zwyczajnie nie chce mi się robić takich rzeczy. Zależało mi na tym, żeby ten nowy materiał był w miarę prosty. Nawet jeśli jest tam nagromadzenie dźwięków, tekstur, klimatów i przestrzeni, chciałem, żeby to dalej było bazowane na jakiejś prostej melodii, która stale pobrzmiewa w tle.

Znajdujesz też inspiracje w ramach naszego rodzimego podwórka?

Z polskiej sceny słucham przede wszystkim Lutto Lento. Lubomir jest po prostu wybitny. Najlepszy polski producent wszech czasów. W zeszłym roku wydał genialny album Legendo. Bardzo lubię też muzykę Antoniny Nowackiej, z którą kawałek For You jest na mojej ostatniej EP-ce. 

Z takich bardziej popowych rzeczy ogromnie lubię Żabsona, Sentino jest kozacki, oczywiście Young Leosia. Słucham też dużo takiej niezalowej muzyki, polskich rzeczy, które wychodzą na Bandcamp. Staram się to śledzić i być na bieżąco z lokalnymi labelami, choć nie grzeje mnie to tak emocjonalnie, jak kiedyś. Słucham dużo Aldony Orłowskiej, bardzo lubię Adama Ropuchę czy Normal Echo, jest tego trochę.

Julek Płoski: Czuję się kompletnie inną osobą

Te inspiracje musiały się jednak diametralnie zmienić od czasu twojego debiutu. 

Jak robiłem Tesco, nie słuchałem za bardzo muzyki klubowej. Wtedy nie byłem jeszcze nigdy w klubie ani na żadnej większej imprezie. Nie miałem też za bardzo przyjaciół, więc nie znałem tylu rzeczy i wielu różnych dziwactw ze świata. Wtedy siedziałem zamknięty w pokoju całymi dniami i coś tam kleiłem. 

Jednak czuję, że od tamtego czasu bardzo dużo się zmieniło. Chyba nawet sam nie jestem w stanie pojąć tego, ile się zmieniło przez te cztery lata. Czuję się kompletnie inną osobą. Jestem w innym miejscu, słucham innych rzeczy. Gdy przeprowadziłem się do Warszawy, rok po wydaniu Tesco, to przez pierwsze dwa tygodnie byłem codziennie w klubie, na koncercie, w teatrze. Błyskawicznie się tym wszystkim zachłysnąłem.

Wówczas poznałem również mnóstwo fantastycznych osób. Chyba też sam nie potrafię tego wszystkiego opisać. Ta droga była tak skomplikowana i ten rozdział w moim życiu jest tak ogromny, że trudno jest to ująć w słowa.

Elementy Tesco znajdziemy nawet na mojej najnowszej EP-ce. Szczególnie wspomniany już kawałek Forever sad, który jest dosyć ciemny i taki gęsty. Używa podobnych perkusji i melodii. Jest w nim coś takiego szorstkiego i chropowatego. On od początku miał nawiązywać do tamtego momentu, kiedy jeszcze nie czułem się tak widziany. Ta muzyka była bardziej celowa, może bardziej emo. Jednak dalej korzystam z tych wszystkich doświadczeń. Co nie zmienia faktu, że dalej zerkam do Tesco, a nawet i do moich wcześniejszych rzeczy. W ogóle mi się wydaje, że to wszystko we mnie zostaje, jakby nic ze mnie nie ulatuje.

Z Tesco do Orange Milk Records

Co było przed Tesco?

Wcześniej było jeszcze bardzo dużo rzeczy. Wszystko zaczęło się chyba od DJ Hero, które moja siostra kupiła, za moją namową, za kasę z komunii. Gdy już nabiłem wszystkie piosenki na hardzie na 5 gwiazdek, poprosiłem rodziców o jakiś podstawowy kontroler DJ-ski. Dostałem go. Zacząłem miksować pierwsze tracki i w końcu komponować coś swojego. To były zupełnie karkołomne sposoby, o których nie chcę nawet opowiadać. 

Potem przerzuciłem się na FL Studio. W nim robiłem głównie lo-fi i hip-hop bit tworzone w latach 2014-2017. Nigdy się raczej nie afiszowałem z tymi kawałkami. Był też projekt domen omen, z którym zagrałem swoje pierwsze koncerty. To były takie dziwne, spontaniczne zrywy, głupoty nagrywane po piwie. Miałem wtedy 17 czy 18 lat. Po drodze jeszcze Krzysztof Gonciarz używał mojej muzyki do vlogów, jak jeszcze były pod innym nickiem. Nie będę mówił w jakich materiałach, ale jest tam moja muzyka. Popełniłem ten błąd, że przestałem mu ją wysyłać.

Za to teraz będziemy mogli usłyszeć twoją muzykę w wydawnictwie Orange Milk Records.

Dla mnie to jest po prostu chore. To jest moje ulubione wydawnictwo na świecie. Dlatego też nigdy bym do nich nie wysłał demówki. Sami się do mnie odezwali z dwa i pół roku temu. Bardzo długo robię ten album, ale myślę, że już będzie skończony do końca tego roku. W końcu mamy już okładkę i zaprojektowane opakowanie winyla.

To jest dla mnie największy zaszczyt w moim życiu. Tam wydaje np. Keith Rankin, który jest moim ulubionym elektronicznym kompozytorem na świecie, Machine Girl to też wybitny projekt, czy Recovery Girl. Ich katalog jest tak niesamowity. Większość ich rzeczy jest po prostu genialna. Kocham też ich okładki i cieszę się, bo sądzę, że też będą miały śliczną grafikę. Ludzie, którzy prowadzą Orange Milk Records, oboje są muzykami i malarzami. Bardzo, bardzo kocham ich sztukę i strasznie ładnie tę płytkę zaprojektowali. 

Czytaj dalej: Diggowanie w nieznane. W tym miejscu znajdziesz najciekawsze labele, o których nie miałeś pojęcia

Czuje też, że trochę mnie tam rozpieszczają. Nie ma żadnej presji, za to czuję się bardzo zaopiekowany. W Polsce tak nie miałem. Żaden label, z którym współpracowałem, nie był tak bardzo przy mnie i nie dawał mi tyle czasu, przestrzeni, takiej uwagi. Dla mnie to jest wymarzona współpraca. Jeśli nie znacie ich katalogu, polecam po prostu odpalić cokolwiek. Jak wam się spodoba okładka, możecie na ślepo to odpalać. Jest tam trochę hiper popu i metalowych rzeczy. Jest trochę rapu, muzyki internetowej, jakiejś neoklasycznej. Bardzo różnorodne wydawnictwo. 

A co dalej? Wiemy już, że Julek! Julek! Julek! to dopiero prequel. 

To jest właśnie taki trailer do właściwego albumu, który będzie w przyszłym roku. On nie będzie aż tak intensywny, moim zdaniem. Na pewno nie jest aż tak skondensowany, jak Julek! Julek! Julek!. Myślę, że dalej jest epicki, ale może trochę bardziej miękki. Wydaje mi się trochę bardziej spójny, na pewno jeszcze bardziej storytellingowy. Jest na nim też zdecydowanie więcej kolaboracji z artystami, których uwielbiam. Będzie tam właśnie Natalia, z którą prowadzę Glamour Label, zespół Kelora, Galen Tipton, wspomniany Keith Rankin. 

Równolegle pracuję też nad kolejnym albumem, który dalej korzysta z tych filmowych, epickich kodów, ale jest już zdecydowanie bardziej stonowany. Na nim wszystko jest już bardziej miękkie, ma mniejsze nagromadzenie dźwięków. Korzystam mniej więcej z tej samej konstrukcji utworów, ale staram się trochę ograniczyć elementy i zmiękczyć fakturę utworów. Myślę też, że zaszła prawdziwa ewolucja, jeśli chodzi o moje umiejętności komponowania rzeczy. Dalej są to proste melodie, ale ta paleta dźwięku wydaje się inna. Myślę, że jakaś taka konstrukcja dramatyczna czy narracyjna zawarta w melodii jest na zdecydowanie wyższym poziomie.

Czytaj dalej: Paweł Kwiatkowski: „Street art nie ma flagi narodowej” [wywiad]

Szykuje się mnóstwo nowych projektów i współprac, o których nie chcę jeszcze mówić, bo boję się, że zapeszę. Przez ostatnie 3 miesiące pomysły rozsadzają mi czaszkę, a dawno tak nie miałem. Robię mnóstwo nowej muzyki i bardzo dużo dzieje się w mojej głowie. Trochę za dużo, ale to jest nawet miłe.

Wydaje mi się, że w tym momencie zrobiłem o wiele więcej, niż myślałem, że kiedykolwiek mi się uda. Jednak zawsze apetyt rośnie w miarę jedzenia i z każdym nowym projektem czuję, że uruchamiam jakieś nowe potencjały. Możliwość wyjazdu w jeszcze dalsze miejsca, jeszcze większy label, w którym mógłbym wydawać i oczywiście nowe propozycje współpracy. Jest dużo rzeczy, na które czekam i którymi się ekscytuję. Tego mi chyba nigdy nie brakuje. 

Czasami czuję się tym zmęczony. Bywa, że boję się, że dotarłam do jakiejś granicy. Ale tylko czasami, bo prędko ten lęk jest rozwiany kolejną cudowną współpracą czy kolejną wyjątkową osobą, którą miałem szansę poznać. 



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →