Jessie Ware z nową płytą: „Byłam wrażliwą raverką” – wywiad
Redaktorski duet Kowalka-Grupa wziął na warsztat nową płytę Jessie Ware i... porozmawiał z samą artystką o ulubionych klubach, nastoletnich rave'ach i współpracy z tuzami muzyki elektronicznej.
Autorzy: Hubert Grupa, Łukasz Kowalka (Muno.pl, Duszne Granie)
Jessie Ware. Z mikrofonem prosto na parkiet
Zaczynała od współpracy z SBTRKT, Julio Bashmorem i Disclosure. Szybko zyskała miano jednej z tych wokalistek, które doskonale odnajdują się w elektronicznej stylistyce. Wydany w 2012 roku długogrający debiut Devotion zgrabnie łączył wysokojakościowy pop z wpływami wyspiarskiej sceny klubowej.
Z biegiem czasu, proporcje zaczęły ulegać zmianie. Jessie Ware coraz bliżej było do pościelowego, banalnego popu. O ile jeszcze na drugiej płycie wybór tej ścieżki zdawał się być słuszny, o tyle trzeci krążek zawiódł niemal wszystkich – od fanów, przez krytyków, aż po samą autorkę. Jednak od 2018 roku, a dokładniej od ukazania się wyprodukowanego wspólnie z duetem BICEP utworu Overtime, zaczęto snuć domysły o możliwym powrocie Brytyjki do swoich korzeni.
Kolejne single, aż w końcu zapowiedź czwartej płyty, rozwiały wątpliwości. Jessie Ware znów osiągnęła niemal idealną równowagę między parkietowym brzmieniem, a ambitnym popem. Po trzech latach wydawniczej przerwy Brytyjka zadaje słuchaczom pytanie w tytule najnowszej płyty What’s Your Pleasure. Zdaje się, że sama wcześniej znalazła na nie odpowiedź, o czym możemy się przekonać poznając zawartość czwartego longplaya w dorobku Ware i… tego, co sama ma na ten temat do powiedzenia.
Jessie Ware. Odkrywanie przyjemności
Przedostatni album Glasshouse przyniósł Jessie poczucie rozczarowania. Szalę goryczy przelała amerykańska trasa koncertowa, a zwłaszcza występ na festiwalu Coachella, który nie zgromadził spodziewanej publiki. W międzyczasie niebywałym sukcesem okazała się seria podcastów tworzonych przez Brytyjkę razem ze jej mamą. Gośćmi kulinarnego programu Table Manners byli m.in. John Legend, Dua Lipa czy sam Jamie Oliver. Nowe wyzwania na pewno wprowadziły do życia codziennego więcej dystansu i spontaniczności, podobnie jak do pracy w studio. Przyszedł czas na przeskalowanie celów i świeże podejście do nowej płyty.
Za produkcję całego albumu odpowiada James Ford (członek Simian Mobile Disco, wcześniej produkujący m.in. dla Florence And The Machine, Gorillaz czy Arctic Monkeys), a swoje trzy grosze dołożyli też m.in. Midland, BICEP, Kindness czy dziennikarz muzyczny, dj, a okazjonalnie również producent Benji B. Połączenie klasycznej szkoły produkcji z klubowym sznytem kooperantów musiało mieć przełożenie na finalne brzmienie nowej płyty.
Na What’s Your Pleasure proporcje popu i ciut bardziej tanecznej elektroniki zdają się być zbliżone. Efekt? Płyta na tyle równa i solidna, że… brakuje na niej zarówno highlightów, jak i zniżek formy. Jessie Ware nie chciała zawieść nikogo. Ani tych fanów, którzy są z nią od czasów debiutu, ani tych, których sympatię zdobyła ostatnimi dwoma albumami. Radiowy pop na sterydach (Adore You, Spotlight) spotyka się z disco a la Robyn i Roisin Murphy (What’s Your Pleasure, Save a Kiss), a czasem i z r’n’b (Soul Control, Read My Lips). Jak sama mówi, inspiracji szukała zarówno we współczesnej muzyce, jak i w przeszłości, choćby w twórczości Janet Jackson.
Gdybyśmy mieli położyć tę płytę na jakiejś półce, to stanęłaby obok Little Dragon i Kindness. W swoim tytule, What’s Your Pleasure zawiera zarówno pytanie, jak i odpowiedź. Ta płyta jest nieznośnie przyjemna. Może nie jest kompilacją tanecznych bangerów, które nie pozwolą zejść z parkietu przez całą noc, ale w żadnym stopniu nie jest płytą nudną. To krążek, przy którym nogi cały czas pozostają w ruchu i który chwytliwością plasuje się gdzieś obok najnowszego wydawnictwa Dua Lipy. Jessie Ware nagrała album, do którego powroty będą liczne i za każdym razem wywołujące pozytywną reakcję.
Jessie Ware – wywiad
O nastoletnim clubbingu, ulubionych klubach i pragnieniu powrotu na scenę. Łukasz Kowalka i Hubert Grupa, redaktorzy Muno.pl i współtwórcy audycji Duszne Granie, zapraszają na wywiad z Jessie Ware, autorką całego zamieszania.
Clubbing nastolatki, czyli drum’n’bass i puszka Red Bulla
Hubert Grupa: Twój najnowszy album to ponowny zwrot do klubowych brzmień. Jak wspominasz beztroskie czasy clubbingu w Twoim wykonaniu? Byłaś typem raverki?
Jessie Ware: Tak, chyba trochę byłam raverką, ale wrażliwą! (śmiech) Zaczęłam chodzić do klubów, gdy miałam 16 lat, z początku głównie na drum’n’bassowe imprezy. Jestem ogromnie wdzięczna mojej mamie za to, że pozwalała mi na to wszystko. Jako nastolatka sprawiałam wrażenie jeszcze młodszej niż byłam. Byłam bardzo drobna, wyróżniałam się jedynie burzą czarnych włosów. Za każdym razem musiałam kombinować, by dostać się do środka klubu. Jednak gdy już znalazłam się wewnątrz, czułam pełnię szczęścia. Nie korzystałam z żadnych używek. Wystarczyła mi puszka Red Bulla, by przetańczyć całą noc.
Łukasz Kowalka: Skoro zaczęliśmy od klubów, to czy masz jakieś ulubione miejsce z przeszłych lub obecnych czasów?
Jessie Ware: Oczywiście! Moimi ulubionymi klubami były Movement i Brixton Mass. Ten drugi mieścił się w… dawnym kościele. Budynek kościoła przearanżowano na klub. Niesamowite miejsce, który dziś już nie istnieje. Z obecnie funkcjonujących klubów uwielbiam Fabric.
Od Donny Summer do Janet Jackson
Hubert Grupa: Znalazłem kilku swoich faworytów słuchając Twojego najnowszego albumu. Najbliżej mi jednak do Soul Control. Ten kawałek brzmi jakby został żywcem wyjęty z disco przełomu lat 70. i 80., przypomina mi trochę twórczość Mary Jane Girls. Czy masz jakichś szczególnie bliskich sobie artystów z przeszłości?
Jessie Ware: Ogromnie doceniam to, co dla muzyki zrobiły Donna Summer i Diana Ross. Jednak dla mnie Soul Control to spełnienie pragnienia o zrobieniu piosenki w stylu Janet Jackson. Uwielbiam ją. To było niezła zabawa wejść w stylistykę innego artysty mając w głowie własny pomysł i chęć, by utwór nadal brzmiał “po mojemu”.
Lekcje beatmakingu na odległość od Midlanda
Łukasz Kowalka: W ostatnich miesiącach sporo czasu spędziłaś współpracując z artystami mocno osadzonymi w scenie klubowej. Myślę tu choćby o takich postaciach jak BICEP czy Midland. Zresztą oglądając instastories Benji’ego B, wiedziałem już, że szykuje się coś sporego. Na czym polega dla Ciebie największa różnica między współpracą z tego typu producentami, a np. z Jamesem Fordem, z którym już wielokrotnie łączyłaś siły, podobnie jak wiele mainstreamowych artystek czy artystów?
Jessie Ware: Niestety nigdy nie miałam okazji spotkać chłopaków z BICEP twarzą w twarz, dlatego trudno mi powiedzieć jak się z nimi współpracuje. Jednak to ekstremalnie utalentowani artyści. Podobnie było z Midlandem. Nigdy nie spotkaliśmy się w studiu. Jednak zarówno w jego przypadku, jak i BICEP, sposób pracy był bardzo profesjonalny. Na swój sposób był dla mnie ogromną lekcją produkcji muzyki i współpracy z innym artystą. Midland wciąż był ze mną w kontakcie, pisaliśmy ze sobą przez cały czas. Pokazał mi mnóstwo nowych rzeczy, zwłaszcza jeśli chodzi o beatmaking. To było bardzo pomocne i rozwijające dla mnie.
Jak się domyślasz, z Jamesem współpraca wygląda zupełnie inaczej. Siedzimy w jednym pomieszczeniu, tworzymy wszystko razem od początku do końca. Tak naprawdę wspólnie przechodzimy przez każdy etap procesu komponowania utworu. Jestem ogromnie szczęśliwa, że mogłam zrobić kolejną płytę z Jamesem. To było cudowne doświadczenie.
Sąsiedzi i przyjaciele
Łukasz Kowalka: Jessie, a czy Julio Bashmore słyszał już Twoją płytę?
Jessie Ware: Oczywiście, wysłałam mu ją! (śmiech)
Łukasz Kowalka: No i jaka była jego opinia?
Jessie Ware: Jeszcze jej nie usłyszałam. Mam nadzieję, że ta płyta nigdzie nie przepadła. (śmiech) Mieszkamy teraz niedaleko siebie, więc będę go męczyć abyśmy zrobili trochę nowej muzyki razem.
Hubert Grupa: Chciałbym zapytać Cię o jeszcze jednego artystę, którego zaprosiłaś do współpracy przy najnowszej płycie. Chodzi o Adama Bainbridge’a znanego jako Kindness. Wielu muzyków, którzy współpracowali z nim w przeszłości, m.in. Robyn, mówi o nim, że świetnie spełnia się w roli producenta. Uwielbiam go i śledzę jego karierę. Wydaje mi się, że w pewnym stopniu jesteście do siebie podobni, może nawet bliscy niczym prawdziwi soulmates. Jak w tym wypadku wyglądała współpraca?
Jessie Ware: Spędziłam z Adamem mnóstwo czasu! Nagraliśmy ogromną ilość muzyki. Tylko jeden wspólny utwór znalazł się na mojej płycie, ale już dziś zastanawiamy się czy wydać razem jakąś EPkę. Adam to niebywale miły i utalentowany człowiek. I tak, masz rację, to wspaniały producent, który ma niesamowity gust muzyczny. Naprawdę kocham z nim współpracować.
Zachwyty debiutantami
Hubert Grupa: Zaprosiłaś mnóstwo świetnych artystów do współpracy przy What’s Your Pleasure, ale sama również często udzielasz się w cudzych produkcjach. Wszyscy wiedzą o Running z Disclosure, ale mi osobiście ogromnie zapadł w pamięć kawałek If You Love Me z koreańskim duetem BenZel. Jednak chcę zapytać Cię o inną piosenkę. Pierwszy raz usłyszałem Twój głos w numerze Valentine, który nagrałaś wspólnie z Samphą. Jestem ciekaw z kim dziś chciałabyś stworzyć podobny duet. Czasem mam wrażenie, że każdego miesiąca jakiś młody wokalista lub wokalistka z Wielkiej Brytanii staje się światowym odkryciem. Macie mnóstwo kapitalnych głosów. Masz jakiś ulubiony spośród tych debiutujących?
Jessie Ware: Kogo ostatnio usłyszałam, kto zrobił na mnie wrażenie… pewnie Wy znacie się na tym lepiej niż ja. (śmiech) Mam! Yussef Dayes, który nagrał ostatnio płytę z Tomem Mischem. To naprawdę interesujący artysta. Ale jeśli chodzi o brytyjskich wokalistów… Kogo Wy słuchaliście ostatnio z Wielkiej Brytanii?
Hubert Grupa: Odpowiedziałbym, że Charlotte Day Wilson, ale ona pochodzi z Kanady. Byłem przekonany, że jest Brytyjką. Brzmi jak czołowa przedstawicielka młodej sceny soul z Londynu…
Jessie Ware: Tak, zgadzam się. Charlotte Day Wilson jest niesamowita, tak samo Kadhja Bonet. Ostatnio słucham znów Leonarda Cohena. Uwielbiam go.
Co Jessie Ware gra na DJ setach?
Łukasz Kowalka: Jesteśmy z magazynu dedykowanego muzyce elektronicznej, rozmawiamy sporo o scenie klubowej, a zatem muszę Cię o to zapytać. Miałaś już okazję stanąć za konsolą didżejską? Jeśli nie, to zgodziłabyś się?
Jessie Ware: Tak, grałam już. Nie umiem za bardzo miksować, ale chcę się nauczyć i obiecuję, że pewnego dnia to zrobię. (śmiech) Gdy grałam swój set, były w nim numery takich artystów jak Chaka Khan czy Prince. To chyba naprawdę moja selekcja!
W oczekiwaniu na powroty
Hubert Grupa: Sporo czasu poświęciliśmy ostatnio na rozmowy z ludźmi, którzy tworzą polską scenę muzyczną. Myślę tu o artystach, właścicielach klubów, organizatorach imprez czy festiwali. Rozmawialiśmy oczywiście o sytuacji, w jakiej znaleźli się z powodu pandemii. Z jednej strony wielu z nich ma ogromne kłopoty, gdyż nie mogą wrócić do pracy. Z drugiej strony świat muzyki zmienia się na naszych oczach. Za pomocą internetu codziennie możemy oglądać dziesiątki streamów, a wiele osób uważa, że czasy wielotysięcznych imprez czy koncertów bezpowrotnie odeszły. Co o tym sądzisz?
Jessie Ware: W moim przypadku wygląda to podobnie. Najwcześniejsze koncerty, jakie mamy zabookowane, zaplanowane są na kwiecień przyszłego roku, co wydaje się potwornie odległą przyszłością. Rozmawiałam z wieloma osobami i ten termin zdaje się być najbardziej prawdopodobnym, by wrócić na scenę bez obawy, że znów będzie trzeba coś przekładać. Jednak nikt tego nie może być pewnym. Bardzo chciałabym, by przyszłoroczne festiwale odbyły się. Będzie mi ogromnie przykro, jeśli nie będę mogła zagrać na nich mojego najnowszego materiału…
Przede wszystkim musimy myśleć o swoim zdrowiu i zdrowiu drugiego człowieka. Świat wokół nas się zmienia, ale mam nadzieję, że zmienimy się również my. Staniemy się bardziej czuli i wyrozumiali. Domyślam się, że cała ta sytuacja może doprowadzić do niezdrowej rywalizacji wewnątrz środowiska muzycznego. Każdy będzie chciał zagrać koncert, a przecież możliwości organizatorów będą bardzo ograniczone. Jeśli festiwale będą mogły odbyć się w przyszłym roku, to będą chcieli wystąpić na nich zarówno ci, którzy wydali płyty w tym roku, mieli ruszyć w trasy i wszystko zostało im odwołane, jak i ci, którzy wydadzą coś dopiero w przyszłym roku i będą chcieli z tym grać na żywo…
Może zmienić się bardzo dużo. Artyści muszą liczyć się z tym, że stawki pójdą w dół. Być może pojawi się większa rywalizacja i twórcy będą bardziej angażować się w to, jak brzmi ich muzyka? Kto wie… Jednak to, czego pragnę najbardziej to po prostu grać, nawet jeśli na scenie miałby być ze mną tylko DJ zamiast zespołu. Chcę już zagrać ten materiał na żywo…
Łukasz Kowalka: …a którą piosenkę najbardziej?
Jessie Ware: Nie mam bladego pojęcia, bo ani razu nie zagrałam tej płyty w całości. (śmiech) Jednak myślami najmocniej widzę i słyszę, jak gram What’s Your Pleasure. Wiesz, ciemny klub, potężny bas, głośna partia syntezatorów… Parę kawałków mogłabym zagrać nawet z orkiestrą!