Heartthrob we Wrocławiu – Relacja
Nie często zdarzają się wizyty przedstawicieli labelu M_nus w polskich klubach. Stąd też, muzikanova.pl wybrała się na jeden z pierwszych polskich występów Heartthroba.
Heartthrob oznacza po angielsku idola, obiekt adoracji, kogoś kto jest wielbiony w sposób czasem nadmierny. Jesse Siminski, który zaprezentował swój live act w miniony weekend w Sali Gotyckiej we Wrocławiu, z pewnością dobrze dobrał pseudonim. Tym trafniej, że akurat w trakcie tej imprezy nadmiaru było całkiem sporo, ale dotyczył on otoczki technicznej i estetycznej wydarzenia.
Nadmiar basu
Dziwię się, że nie ogłuchłam. Niemądrym posunięciem było wybranie się na tę imprezę bez zatyczek do uszu. Choć bardzo lubię konkretny mocny bas, to tym razem miałam wrażenie, że solidnie przedobrzono. Potwierdzają to zresztą filmy udostępnione przez uczestników imprezy, na jednym z nich pusta puszka stojąca na krześle w sąsiadującej z salą główną klatce schodowej, podskakuje jak szalona. Zapewne ze względu na wysoki sufit na mainfloorze huk był jeszcze dotkliwiej odczuwalny.
Gdyby swoimi spokojniejszymi minimalowymi produkcjami raczył nas tej nocy JPLS, zapewne mój dyskomfort byłby mniejszy, jednak prawie dwugodzinny live act Heartthroba pełen był ostrych i mrocznych wybuchów basu, które w takim natężeniu odstraszały mnie od parkietu i wymuszały ucieczkę na balkon. Szkoda, bo takiej muzyki chciałoby się słuchać stojąc pod samą konsoletą. Live niemal doskonały w swej konstrukcji, choć dla mnie intro mogłoby być dłuższe, zbyt gwałtownie się zakończyło i Jesse od razu przeszedł do swych standardów, zabrakło mi w tym zabiegu jakiejś ciągłości. Kto wie, może po prostu rozpieściły mnie mistrzowskie intra Richiego Hawtina? Warm up przed gwiazdą zagrał bardzo dobrze wrocławski dj NoTab. Idealnie wprowadził publiczność w m_nusowy trans, racząc nas znanymi z tej wytwórni dźwiękami.
W trakcie grania głównej gwiazdy zdarzył się niecodzienny incydent. Listwę położoną tuż za Macintoshem Heartthroba wyłapał pewien żartowniś, który w trakcie utworu „Baby Kate” (na marginesie – stworzonego z myślą o Kate Moss), wyłączył całe zasilanie dj-ki. Co najśmieszniejsze, idealnie wstrzelił się w stopę, stąd przeświadczenie publiczności, iż tak mocnym akcentem gwiazda zakończyła swój występ. Brawa publiczności z jednej strony i niezmierne zdziwienie artysty z drugiej.
Jeżeli już mowa o drugiej stronie, to za dj-ką przez cały niemal wieczór Ciah Ciah – artysta street artu, nawiązując do tytułu ostatniego albumu Heartthroba pt.: „Dear painter, paint me”, malował obraz czarną farbą (tuszem?). Wersja finalna to jeleń z trójkątem zamiast głowy stąpający po czarno-białych bajkowych muchomorach. Sam pomysł bardzo mi się spodobał, choć przyznam szczerze, iż z początku zdziwiłam się, gdy na scenę wniesiono wielką trójkątną drabinę. Jako pasjonatowi sztuki, Heartthrobowi również przypadło do gustu to imprezowe scalenie live actów w dziedzinie malarstwa i muzyki, kto wie, może i ten obraz go do czegoś zainspiruje w przyszłości?
Nadmiar dymu
W przestrzeni parkietowej obowiązywał absolutny zakaz palenia. Z początku myślałam, że to w trosce o komfort uczestników, ale gdy w ciągu jednej minuty dymiarka uruchomiła się po raz dziesiąty, czyniąc powietrze swoistym wieszakiem na siekierę, błądząc w tej mlecznej ciemności nie bardzo potrafiłam zrozumieć intencje tego zabiegu. Gdyby dym oczyszczał z nadmiaru basu – wtedy owszem, przyjęłabym go w nozdrza z największą satysfakcją.
Kiepskim pomysłem w moim odczuciu było zamontowanie dwóch głowicowych reflektorów po obu stronach konsolety. Wirujące promienie co i rusz oślepiały i rozpraszały publiczność. Nic jednak nie przebije szalonego stroboskopu, który na szczęście obejmował tylko malutki wycinek parkietu. Tak oślepiającego i irytującego mrugacza nie widziałam jeszcze nigdy. Podejrzewam, że gdybym musiała bawić się w tym właśnie miejscu, to nie tylko z zatyczkami w uszach, ale również z opaską na oczy do spania.
Wielki plus z mojej strony dla publiczności. Nieliczne jednostki zajmowały się paleniem na klatce schodowej lub dyskusjami na parkiecie, olbrzymia większość Sali Gotyckiej po prostu celebrowała tę wyśmienitą muzykę tańcem lub sugestywnym podrygiwaniem. Zadziwił mnie jeden z klubowiczów, który zapytał, czy jestem fanką Rodrigueza Jr. Po tym, gdy upewnił się, że wiem, jak ów wygląda poprosił, bym dała mu znać, gdy go zobaczę. „On tu jest, szukamy go!” – brzmiał niemal dramatycznie. Kolego, jeśli czytasz tę recenzję, to wiedz, że nie widziałam tego wieczoru Rodrigueza Jr., przykro mi.
Nadmiar gotyckich wyobrażeń
Jak wyobrazilibyście sobie pomieszczenie nazwane Salą Gotycką? Wielkie, mroczne, zimne i wysokie? Znajdujące się w dawnym kompleksie klasztornym dominikanów pomieszczenia wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony elementy gotyku były dostrzegalne – chociażby wysoko zlokalizowane sklepienie krzyżowo-żebrowe czy ceramiczna posadzka, z drugiej jednak – elementy wykończeniowe tego przybytku mocno z nimi kontrastowały. Białe plastikowe okna w przedsionku lub prowizoryczny bar zbity z jasnej lakierowanej deski o uroku osiedlowego pubu lub domu weselnego.
Zatyczki do uszu, opaska na oczy przy stroboskopie to dwa z trzech gadżetów, których niestety nie zabrałam ze sobą tej nocy. Trzecim z nich był wachlarz. Nigdy nie wpadłabym na to, że w czymś na kształt gotyckiego kościoła może być tak gorąco. Małą skuchą ze strony organizatorów była również mikro-szatnia, która o północy była już totalnie przepełniona, a wieszaki urywały się pod naporem kurtek. Czyżby nie wiedzieli, jak silnym magnesem na klubowiczów jest m-nusowa persona – prawdziwy idol, real Heartthrob?
Zawsze jednak niedomiar M_nusa!
To, czego dla mnie było aż nadto, inni przyjmowali ze stoickim wręcz spokojem. Nadal nie mogę uwierzyć, że niektórym udawało się drzemać przy ogromnych buczących głośnikach. Wybaczam wszystkie niedociągnięcia! Dla takiego performance’u warto było to przeżyć! Tego Heartthroba nie da się po prostu lubić nadmiernie! Ja w tym całym wrocławskim nadmiarze i tak pozostałam z wielkim M_nusowym niedosytem.
KOMENTARZ:
Poziom głośności i wysterowanie niskich tonów miał zrobić wrażenie. Nie jest rzeczą łatwą optymalne ustawienie parametrów nagłośnienia w tak 'surowym’ miejscu uwzględniając zapełnienie sali pewną ilością ludzi. Wiadomą rzeczą jest z kolei, że pochłanianie dźwięku pewną rolę odgrywa, ale akurat w tym przypadku dźwięk nas zaskoczył. Różnica brzmienia była niezauważalna, co świadczy z pewnością o jakości nagłośnienia liniowego, które specjalnie na to wydarzenie zainstalowaliśmy w Sali Gotyckiej.
Dymiarka była urządzeniem, które miało wnieść więcej prywatności do poczynań tańczących i bawiących się osób. Być może rzeczywiście produkowała za dużo dymu, ale to był mały eksperyment i nie każdemu musiało się podobać to rozwiązanie.
Szatnia była tym elementem, z którym zauważalnie najciężej było nam się uporać. Można wierzyć lub nie, ale nie spodziewaliśmy się takiej frekwencji, co nie zmienia faktu, że nie zdecydowaliśmy się podjąć kroków by zapobiec przepełnieniu. Naturalnie przepraszamy za tę niedogodność i prosimy o wyrozumiałość. Wszystkim przybyłym bardzo dziękujemy za wyrozumiałość i pomimo tego niedociągnięcia, doskonałą zabawę.
To był prawdziwy bojowy test i uważam, że możemy być dumni z osiągniętego rezultatu. Pewne elementy musimy usprawnić i pierwsze kroki ku temu wykonaliśmy dzieląc się podobnymi spostrzeżeniami dzień po samym wydarzeniu.
Następne wydarzenia niebawem i już teraz gorąco zapraszam do uczestnictwa.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim przybyłym za doskonałą zabawę i mediom za zainteresowanie wydarzeniem.
Grzegorz Burzawa
Plug’n’Play
text: Monika Dymek (muzikanova.pl)
foto: Marcin Żytecki (muzikanova.pl)