Grunanlage Festival – RELACJA!

Relacja

Przedstawiamy Wam relację z jednego z ciekawszych wydarzeń tego lata - festiwalu Grunanlage, który odbył się pod koniec lipca w Niemczech.

W trwającym właśnie sezonie festiwalowym wydarzeń godnych uwagi mamy co nie miara. W najciekawsze miejsca wysyłamy swoich korespondentów. Już dziś mamy dla Was relację z Grunanlage festival, który odbył się pod koniec lipca na post sowieckim lotnisku niedaleko Hamburga. Swoje wrażenia spisała nasza redaktorka Monika Dymek.

 

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Grünanlage Festival, lotnisko Alt Daber, Niemcy
31.07. – 2.08.2009

 

Rozpoznanie. Cel – Punkt G

Patrząc na lineup Grünanlage Festival kilka tygodni temu, nie miałam żadnych wątpliwości, że po pierwsze – muszę tam pojechać (spośród 30 artystów 23 spokojnie mogę zaliczyć do swoich ulubionych), a po drugie – spanie będę musiała ograniczyć do absolutnego minimum (od godziny 18:00 w piątek do 19:00 w niedzielę muzyka grała na dwóch scenach bez przerwy).

Dojazd okazał się nie lada gratką. Każdy, kto zapomniał zabrać z domu festiwalowej mini mapy i postanowił zdać się całkowicie na GPS, z pewnością nie raz siarczyście zaklął po dotarciu do Wittstock – miasta położonego najbliżej lotniska Alt Daber, na którym odbywała się impreza. Elektroniczny przewodnik co chwilę tracił zasięg i w zasadzie łut szczęścia sprawił, że zdołaliśmy dostrzec małą tabliczkę z charakterystycznym „G” przytwierdzoną do przydrożnego znaku.

 

 

Skręciliśmy w leśną drogę i kilkaset metrów dalej zamajaczyła w ciemnościach festiwalowa recepcja. Do nabycia bilety wstępu i obowiązkowo obrandowany zielony worek na śmieci, koszt 5 euro (kaucja). Pomysł jak najbardziej godny pochwały i zrozumiały w kontekście proekologicznego wydźwięku całego festiwalu. No dobrze, tę ekologię być może dopowiedziałam sobie sama – cząstka „grün” w nazwie i biedronka w logo. 🙂

Po wjechaniu na teren kempingu ogarnęły nas totalne ciemności (jak się domyślacie, nie udało nam się dotrzeć na godzinę 18:00). Ciężko było zatem o jakikolwiek rekonesans okolicy. Alt Daber to stare sowieckie lotnisko z wieloma hangarami. Jak zapewniali organizatorzy – idealne wprost miejsce na zorganizowanie tego muzycznego święta. Cóż, ocenimy to za kilka godzin, gdy wzejdzie słońce. Ile to dokładnie hektarów zieleni? Tego najwidoczniej nie wie nikt. Przeszukałam sieć wzdłuż i wszerz, ale nigdzie nie znalazłam tej informacji.

 

 

Na polu namiotowym zaskoczyło mnie to, że w dalszym ciągu pozostawało na nim dużo ludzi, podczas gdy przecież impreza właściwa właśnie trwała w najlepsze! Wielu z nich raczyło się własną nutą (?! dla mnie wręcz niepojęte), inni rozkoszowali się dźwiękami płynącymi od strony scen, leżąc w objęciach śpiworów na dachach samochodów, ta noc była drastycznie zimna. Pole znajdowało się na pasie zieleni, który od terenu festiwalu oddzielała betonowa płyta pasa startowego. Kilka świecących balonów z helem przy rzędzie kabin toi toi to całe oświetlenie.

 

 

Wejście prawie niestrzeżone. Jeden zdezorientowany ochroniarz, który nie był w stanie objąć wzrokiem całej szerokości bramy. Podejrzewam, że można było wnieść tam wszystko, co tylko miało się ochotę wnieść. Większość osób jednak stosowała się do zaleceń organizatora i chętnie dokładała szklane butelki do wielkiej sterty pod płotem.

Nawet w ciemnościach można było dostrzec zarysy hangarów rozsianych po całym terenie imprezy. Faktycznie – bajeczny widok. W niektórych z nich umiejscowiono sceny: Greenstage, Whitestage i Chillstage, w innych bary, przy kolejnych rozstawiono toi toi-e, a jaszcze inne stanowiły punkt widokowy dla tych, którzy zapragnęli popatrzeć na wszystko z góry. Swobodnie można się było na nie wdrapać – z jednej strony miały łagodny stok porośnięty trawą.

W barach dość duży wybór trunków, ceny akceptowalne (vodka lemon 5 euro, shot jägera 2 euro, piwo 2 euro), dodatkowo każdy drink w specjalnym festiwalowym kubeczku za 1 euro (kaucja). Nie widziałam jednak wielu zbieraczy, a przecież był to jakiś pomysł na odrobienie wydanych na bilet 40 euro – raptem 40 kubków, a tych pod nogami imprezowiczów nie brakowało.

 

Panorama na lotnisku

 

Pierwszego dnia na scenie głównej, a nazywam ją tak tylko dlatego, iż była największa i została nazwana Greenstage, grają: DJ Koze, Toni Rios, Ivan Smagghe i Extrawelt (live). Extrawelt, którego akurat nie jestem fanką, rozłożył wszystkich na łopatki. Jeszcze kilka godzin po ich występie dało się słyszeć zachwyconych fanów, a i na YouTube przybywa coraz więcej filmów z ich livem.

 

Toni Rios i Ivan Smagghe zagrali zapewne po swojemu, ale najwidoczniej nie wryli się w pamięć słuchaczy, gdyż nie mogłam znaleźć nikogo, kto skomentowałby ich występy czymś więcej niż: „było ok”. Może to dlatego, że grali dosyć wcześnie? Otwierający Grünanlage Festival DJ Koze zrobił to w naprawdę dobrym stylu, bardzo żałuję, że ominął mnie ten set i mogłam go podziwiać jedynie na filmach.

Piątkowa Whitestage należała do labelu Ostgut Ton. Rezydenci Berghain i Panorama Bar: Steffi, Ben Klock, Len Faki i Tama Sumo raczyli wszystkich naprawdę mocnym uderzeniem. Do nagłośnienia można było mieć kilka zastrzeżeń, jednak bawiących się blisko sceny w zupełności satysfakcjonowało. Podobała mi się interakcja, w jaką artyści wchodzili z publicznością.

 

 

Ponownie pojawiła się kwestia braku ochrony – każdy, kto miał na to ochotę, mógł przeskoczyć barierkę i przeżywać ten moment bliżej konsolety. Niemiecka publiczność jest jednak bardzo zdyscyplinowana i takich incydentów w zasadzie nie było. Zastanawiam się, jak wyglądałoby to w Polsce? Może czegoś cięższego spodziewałam się po Tamie Sumo, o której słyszałam, że jest prawdziwym rzeźnikiem dźwięku? Mimo tego i tak to właśnie jej set, płynący sobie w promieniach wzbijającego się coraz wyżej słońca, najbardziej przypadł mi do gustu w pierwszym dniu festiwalu.

 

Nie spać, tańczyć!

 

Drugi dzień, który rozpoczął się na Greenstage już w trakcie trwania seta Tamy, przyniósł dwie niespodzianki. Zaczynać miał Oliver Koletzki, zaraz po nim – Steve Bug. Na występie Steve’a zależało mi bardzo, gdyż ostatnio miałam okazję słyszeć go na żywo kilka lat temu. Stwierdziliśmy, że przed setem Buga rozstawimy namioty i przygotujemy posłania na ewentualną popołudniową drzemkę.

 

 

Jakież było nasze zaskoczenie, gdy odkryliśmy, że na całym polu namiotowym znajdują się tylko dwa, w dodatku płatne (!) prysznice i jeden kran z bieżącą wodą. Niemiłosierne kolejki. Położenie toalet również co najmniej niekomfortowe – znajdowały się tylko po jednej stronie pola – tej od strony festiwalu. My rezydowaliśmy na przeciwległym krańcu. Oczywiście, jeśli miałabym wybierać między tak rewelacyjnym lineupem i zapewnieniem minimum sanitarnego, ZAWSZE wybrałabym to pierwsze, jednak przyznam szczerze – spodziewałam się ciut lepszych warunków bytowych. Cóż – God bless wet tissues and bottled water. 🙂 Na szczęście 30 km od Alt Daber znajdowała się wyposażona w komfortowe prysznice stacja benzynowa i tam właśnie planowaliśmy uskuteczniać codzienne zabiegi pielęgnacyjne.

To co? Pora na Steve’a Buga. Na miejscu okazuje się jednak, że nastąpiły przetasowania w agendzie i zamiast Buga gra Koletzki, podczas gdy Bug właśnie skończył. Nie ma jednak tego złego – okazuje się, że Oliver Koletzki wyśmienicie daje radę! Z opowieści natomiast wiem, że Bug niekoniecznie powalił wszystkich na kolana. Godzina 11, słońce praży jak na plaży, jest już około 30 stopni, na niebie żadnej chmurki. Ja od czasu do czasu uciekam od żaru, jednak większości tańczących w ogóle on nie przeszkadza. Bawią się i opalają jednocześnie. W mojej głowie dzwoni jednak dzwoneczek: „udar słoneczny” i postanawiam nie brać z nich przykładu. Jednocześnie dostrzegam białą kartkę przyczepioną przy scenie i info o tym, że live Ost&Kjex ze sceny Green przeniesiono na scenę White. Jak mniemam, jest to jedyne źródło informacji o zmianach, zatem może należy tu od czasu do czasu zaglądać?

 

Oliver Koletzki

 

Po Koletzkim na Greenstage grają: Dixon, Anja Schneider, Format B (live), Matt John, przy czym wszystkich zachwyca Format B. O północy za deki wkracza nie kto inny, jak Paul Kalkbrenner ze swoim livem, który gromadzi największe tłumy. Za jego plecami świetlne napisy „Paul Kalkbrenner”, ludzie szaleją, bez wątpienia jest tu gwiazdą – na polu namiotowym tym razem nie został nikt. A ja jestem sceptyczna. Króluje soundtrack Berlin Calling, mam wrażenie, że doświadczam deja vu. Gra dokładnie to samo, co na Automatiku w SQ. Z jedną różnicą – tam nie zagrał jednego z najbardziej chybionych moim zdaniem tworów, który odpalił tutaj – „Sky and Sand” nałożone na „Square1”, brrr. W połowie występu siada elektronika i doświadczamy minutowej przerwy w performensie.

 

 

Bez zastanowienia przemieszczam się na Whitestage, na której dzisiaj króluje Diynamic: Mike Peppel, Lawrence, Solomun, Ame, Stimming (live), Zander VT i Kollektiv Turmstrasse (live). Gra Solomun, zaczyna delikatnie, by po półtorej godzinie na dobre się rozkręcić. W pewnym momencie na scenę wkracza ubrany na biało bliżej nikomu nie znany wokalista (?) i zaczyna jęczeć do mikrofonu w rytm muzyki.

 

Jestem zmuszona opuścić rozkręcającego się Solomuna, ponieważ na Greenstage po Kalkbrennerze swojego live’a zaczyna Gaiser, a z jego powodu tu głównie przyjechałam. Typowe minusowe granie i skupienie nad laptopem. Choć to technicznie rewelacyjny i bez wątpienia wyśmienity artysta, dla mnie nie on był petardą tego festiwalu. Okazał się nią być rewelacyjny tego wieczoru duet z MobileePan Pot. Panowie rozgrzali publiczność do czerwoności! Tę publiczność, która nie poszła spać po Kalkbrennerze oczywiście.

 

Pan Pot

 

Czas na powrót na Whitestage, gdzie swojego live’a prezentuje Stimming. Dużo tu śpiewania i leniwych dźwięków. To bez wątpienia najbardziej house’owa część festiwalu zważywszy na fakt, że zaraz po Stimmingu na scenę wkroczą Zander VT i Kollektiv Turmstrasse.

Tymczasem na Greenstage już zaczął się trzeci dzień festiwalu. Na pierwszy ogień idzie Jay Pauli. Nie znałam wcześniej tego nazwiska, ale jestem miło zaskoczona – jego granie to przyjemne techniczne orzeźwienie po Stimmingowych wynurzeniach. Po Jayu – Audiofly, których występ uprzyjemnia straż pożarna, polewając tańczących w słońcu ludzi wodą z sikawki. Kolejny dzień, kolejne 30 stopni i znowu żadnej chmury na niebie. Po występie Audiofly powoli zaczyna ubywać ludzi. Większość już się pakuje na kempingu. Kolejna trójka artystów to H.O.S.H., Martin Buttrich (live) i Wignomy Brothers, którzy kończą imprezę.

 

 

Nie wiem dokładnie, co się działo na Chillstage (a działo się tylko w sobotę). Uprzedzono mnie, że gwoździem programu ma być występ szwajcarskich harmonijkarzy ustnych, zatem totalnie odpuściłam sobie tę scenę.

 

Summa Sumarum

 

Kusząc się na podsumowanie całego festiwalu, przede wszystkim muszę podziękować organizatorom za tak wspaniałe grono djskie. Szkoda, że nie udało się posłuchać wszystkich, ale aby to zrobić, musiałabym a) w ogóle nie spać, b) się rozdwoić. Jeśli chodzi o timing, to dokładność, z jaką na scenie pojawiali się artyści, jest wprost porażająca. Maksymalne opóźnienie wynosiło 5 minut, a i to rzadko.

Warunki na polu namiotowym pozostawiały wiele do życzenia, ale wystarczy obejrzeć pierwszy z brzegu film z festiwalu, by powracające wspomnienia w pełni zrekompensowały niedostatek.

Ile osób uczestniczyło w tym roku w Grünanlage? Zakładano 3 tysiące, ale na moje oko było spokojnie 10, w porywach nawet więcej. Ogromna przestrzeń nie pozwalała na uformowanie się tłoku. Może za wyjątkiem występu Paula Kalkbrennera, ale niektórzy najwidoczniej przyjechali tu tylko na niego. A propos powodów przyjazdu, nie mogę nie wspomnieć o naszych sąsiadach – dwóch niemieckich parach w średnim wieku – które przybyły do Alt Daber tylko po to, by posiedzieć na kempingu, pomedytować i przestudiować seks tantryczny. 🙂

Wędrówki po polu namiotowym i obserwacje rejestracji samochodowych pozwoliły wysnuć wniosek, że przybyło niezwykle mało obcokrajowców – olbrzymią przewagę stanowili Niemcy. Może dlatego nie doświadczyłam typowej festiwalowej fiesty – naród ten jest raczej powściągliwy, choć absolutnie nie można im zarzucić nieumiejętności dobrej zabawy. Tyle tylko, że bawią się w swoich małych zamkniętych grupach. A gdy nadejdzie właściwy czas, wszyscy czekają grzecznie w kolejce, by wymienić wypełniony śmieciami zielony worek na 5 euro. 🙂

 

 

text: Monika ’mondym’ Dymek

foto: Monika ’mondym’ Dymek, Michał ’aftr’ Dąbek

 

 

 

Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z festiwalu

FOTO RELACJA Z GRUNANLAGE FESTIVAL W NASZEJ GALERII!



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →