Dimensions Festival 2015 – RELACJA

Relacja

"Pięć dni na samym południu chorwackiej Istrii to podróż przez wiele wymiarów undergroundowej elektroniki w scenerii skalistych gór, lasów i krystalicznie czystego tutaj Adriatyku" - zapraszamy na relację z Dimensions Festival 2015!

Jeśli zmęczeni już jesteście wakacyjnymi festiwalami, które jedyne co mają do zaoferowania to 2 noce pod gołym niebem i kilku ciekawych headlinerów, Dimensions to dla Was świetny (trip) trop. Pięć dni na samym południu chorwackiej Istrii, to podróż przez wiele wymiarów undergroundowej elektroniki w scenerii skalistych gór, lasów i krystalicznie czystego tutaj Adriatyku.

Festiwal Dimensions nie umknął mej uwadze już od pierwszej edycji. Doskonały line up, oferujący co roku wszystkich najciekawszych, najświeższych, a także najbardziej zasłużonych artystów na scenie house i techno, zdawał się z każdą edycją coraz bardziej do siebie zapraszać. I w końcu postanowiłem z tego zaproszenia skorzystać i zakończyć w ten sposób wakacje, a zarazem tegoroczny sezon muzycznych uciech pod chmurką.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Środa

Naszą podróż rozpoczęliśmy w nocy z wtorku na środę, jeszcze z grającym w głowach The Bells wykonanym przez samego mistrza podczas Tauron Nowa Muzyka, ale nie o tym tutaj. Na trasie liczącej dobre ponad 1000 km napotkaliśmy kilka problemów… Stąd zamiast o przypuszczanej 15, na miejscu pojawiliśmy się około 20. Zanim znaleźliśmy swój apartament, zjedliśmy coś i wzięliśmy szybki prysznic, koncert otwarcia trwał już w najlepsze. Tym bardziej szkoda przegapionego live Floating Points i koncertu Little Dragon, gdyż rzeczone otwarcie odbywa się w miejscu doprawdy nietypowym. Koloseum – amfiteatr w Puli zbudowany ponad 2000 lat temu, pamiętający czasy Cesarstwa Rzymskiego i słynne walki gladiatorów. Tym razem naszpikowany został kamerami Boiler Roomu i miał sprostać najazdowi Brytyjczyków oraz Europejczyków z kontynentu (w proporcjach dokładnie 1:1) I od samego wejścia (które tak na marginesie trwało dosłownie minutkę i przebiegło bez żadnych kolejek) wiedzieliśmy już, że sprosta niebywale. Gdy tylko weszliśmy – wisienka na torcie tego wieczoru czyli Kieran Hebden aka Four Tet przygotowywał się właśnie do swojego live. Four Tet tak nas, jak i resztę słuchaczy oczarował swoim występem, który składał się niemal w całości z kawałków z jego najnowszego albumu Morning/Evening. Rytualny śpiew hinduskiej wokalistki Laty Magheskar falująco i subtelnie wprowadził nas w bardziej taneczne rejony tej podróży, a ostatnie 30 minut było już zdecydowanie danceable w pełni tego śmiesznego słowa znaczeniu.

Czwartek

Po dłuuugim odsypaniu podróży oraz przejmującego koncertu otwarcia okazało się, że nie ma już za wiele czasu, więc trzeba tylko coś zjeść i szykować się na pierwszą pełnowymiarową noc tego weekendu. Festiwal mieści się na półwyspie w okolicach miasteczka Stinjan, taksówka wiezie nas przez piękne górzyste tereny wzdłuż osiedla domków jednorodzinnych, nagle bramka, 2 panów i komenda STOP! Dalej nie pojedziecie. Opuszczamy cztery kółka i idziemy z buta. Dochodząc do terenu festiwalu przez kolejnych kilka bramek powoli zaczynamy żałować, że nie mieszkamy na campingu… kolorowe osiedle wigwamów, obok plastikowe domki rodem z Muminków, bajka. Po odebraniu akredytacji jeszcze tylko szybka fotka pod słynnym podświetlonym napisem Welcome To Dimensions i już hop na faktyczny teren wydarzenia. (Tak, tak, za każdym razem gdy przechodziliśmy przez bramkę i panów sprawdzających opaski myśleliśmy, że to już… a za kilkadziesiąt lub kilkaset metrów, parę górek i podświetlonych ścieżek były kolejne bramki). W końcu jesteśmy. Wymieniamy miejscowe kuny na tokeny, orientujemy się w cenach na barze (ach te festiwalowe stawki! Puszka Becks’a w granicach 5 euro, trzydziestka wódki zabarwiona colą – 4, woda – 3) i na parkiet.

Pierwsza i zarazem największa scena po wejściu to The Clearing. Umiejscowiona jest na pokaźnej polanie, duet Mount Kimbie z bronią w postaci house’owych klasyków zagrzewa publiczność do boju. Nie zabawiamy długo. Idziemy w stronę dziewiętnastowiecznego Fortu, w którym i wokół którego rozmieszczone jest pozostałych 7 scen. Zabytkowy fort na wzgórzu, gra świateł i te całe miasteczko robią cholerne wrażenie. Dochodzi północ, a do północy na Arija Stage gra właściciel pokaźnej kolekcji dobrego wosku – znany na wielu polskich parkietach – Feelaz. Pięknie byłoby otworzyć festiwal końcówką setu rodaka – pomyśleliśmy. Niestety kiedy znajdujemy w końcu scenę, gra już tam… jakiś gość w masce i bynajmniej nie był to Redshape.
Szukamy szczęścia dalej. Nasz wybór padł na The Void – scenę za której skład tej nocy odpowiadał znany tu i ówdzie portal Resident Advisor 😉 Wchodzimy. Kończy właśnie Norweg kryjący się pod aliasem Telephones – wydający na oficynie, której nikomu przedstawiać nie trzeba – Running Back. Zaraz po nim Kristian Beyer, połowa duetu Ame, wraz ze swoim dj setem uświadamia publikę kolejnymi kosami, że festiwal zaczął się na dobre. Przy Art Department – Catch You By Suprise (&ME Terrace Dub) ludzie odśpiewują refren i zdecydowanie są już kupieni. Pod koniec kolej na piękną melodię z Upon You – Denis Horvat – Strange Nation (Show B Remix) i zrobiło nam się baaardzo miękko. Następni w kolejce byli DJ Deep oraz Rodhad. Ten drugi rozniósł nas po raz kolejny już w tym roku mocarnym techno setem skwitowanym hymnami Knight Of The Jaguar i zasłyszanym jeszcze parę dni wcześniej w zupełnie innych okoliczności przyrody – The Bells. 6 rano – mili państwo zapraszają do wyjścia, zapraszać nas specjalnie nie trzeba. Zmęczeni i zadowoleni kończymy dzień nr 1.

Piątek

Zrezygnowaliśmy ze spędzania czasu wolnego w dzień przy kamienistej plaży na terenie festiwalowego miasteczka, gdzie codziennie od 12 do 20 impreza trwała w najlepsze, żeby dobrze się zregenerować (no i poskakać ze skałek zaraz obok naszej chaty) Zwarci i gotowi wieczorem udajemy się do miejsca kaźni. A na dzień dobry, zaraz po wejściu na The Clearing, zaczynają najbardziej wyczekiwani przeze mnie Underground Resistance, prezentując Timline Live. Czwórka czarnoskórych maestro z lekcją pod tytułem „historia techno” dosłownie rozłożyli nas na łopatki. „Mad” Mike Banks, mózg tego projektu – współzałożyciel (wraz z J.Millsem) UR, Jon Dixon na klawiszach, DeSean Jones z saksofonem i dj Mark Flash, wspólnie – swoim live od funkowego house’u do solidnego oldskoolowego techno rodem zza oceanu, wplatając wszędzie soczyste jazzowe smaczki, pokazali co znaczy prawdziwy headliner. Później posłuchaliśmy jeszcze Surgeona, Blawana, Moodymana ze specjalnym tribute setem dla J.Dilla oraz Daniela Avery’ego, ale niech to, że pozostawimy je bez komentarza pokaże, jakie wrażenie zrobił na nas pierwszy tego wieczoru występ – bez wątpienia highlight całego festiwalu.


Underground Resistance

Sobota

Po 3 nocach zmęczenie mocno już dało się we znaki. Mimo największych chęci, niełatwo było zwlec się z łóżka. Obiad jedzony mówiąc delikatnie „na siłę” i w drogę. Pijąc flaszkę na polance przed wejściem wpadają na nas nasi znajomi, z którymi spędzaliśmy te piękne noce –  wytrawni wrocławscy klubowicze, którzy dopiero co zeszli z łódki. Pozdrawiamy! (Łódek ogólnie było minimum kilkanaście z lineup’ami od techno – np. Hessle Audio po słoneczne house’y od Motor City Drum Ensemble – każdy mógł znaleźć coś dla siebie, my odpuściliśmy by mieć energię na noc)

Pijemy wspólnie, mówią nam, że dzisiejszą noc spędzimy bez nich, rejs wypompował z nich wszystko co tylko mieli. Idziemy sami, wchodząc na The Clearing wieczór zaczynamy z Delano Smith’em. Od razu dało się wyczuć, że gość urodził się w Chicago, a dorastał w Detroit. Doskonała selekcja i świetny kontakt z publiką dały idealną mieszankę na wspaniały początek sobotniej nocy. Zaraz po nim kolejna lekcja historii. Juan Atkins we własnej osobie. Klasyka, detroit techno, a momentami nawet jungle i hardcore – wszystko w szalenie żywym miksie, do którego przez większość czasu nie potrzebował nawet słuchawek. Angielskie dzieciaki nie miały najciekawszych min, my szaleliśmy jak w transie pod samą barierką.  Później chwila oddechu i marsz na scenę The Moat, którą w obroty tego wieczoru wzięła wytwórnia Rush Hour. Zdołaliśmy dobiec na ostatnie 40 min live Legowelta i zdecydowanie warto było się spieszyć. Techno w bardzo kwaśnej stylistyce przypadło nam do gustu, jednak wyciągnęło z nas całą moc, której i tak nie mieliśmy już na początku. Po głębokim spojrzeniu sobie w oczy trzeba było podjąć tę jakże trudną decyzję – dziś wychodzimy 1,5 godziny przed końcem.


The Moat

Niedziela

Zaczynając ostatnią już noc zaraz przy The Clearing wpada na nas pewien Czubek (dosłownie i w dodatku podczas podróży poślubnej (!!), pozdrawiamy) i krzyczy coś w stylu: „Gdzie wy byliście?!?! K… stary !!! Przegapiliście najważniejszy występ tego festiwalu: George Clinton, GEORGE CLINTON on ma prawie OSIEM dych na karku, kumasz?! Z funk’u jest house, z house’u jest techno, które tak kochamy, a to jest żyjąca legenda funku, jak mogliście się spóźnić?!” Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Clinton wystąpił z dwoma zespołami w pełnych składach, których jest założycielem czyli Parliament i Funkadelic i chyba faktycznie straciliśmy coś wyjątkowego. Shit happens – pomyśleliśmy i zaczęliśmy swoją „ostatnią drogę” od bez wątpienia najbardziej charakterystycznej sceny całego festiwalu czyli The Moat. Wąska, a zarazem długa na sto metrów dziura z betonowymi bandami wysokimi na pięć. Bas czuć już od samego zejścia po schodkach na każdej, najbardziej wymyślnej części ciała.
Na pierwsze 5 godzin tego wieczoru w obroty wzięła ją wytwórnia Giegling, załapaliśmy się na set Konstantina (woooooah!) oraz live Vril’a, który mimo, że złożony ze świetnych produkcji, przedstawiony był w dosyć banalny sposób i okazał się być największym negatywnym zaskoczeniem tego weekendu. Po Giegling dzieła zniszczenia dopełnić mieli tu Audio Injection aka Truncate oraz Ben Klock. Żądni powiewu świeżego powietrza przed mocarnym zakończeniem festiwalu skoczyliśmy na The Void, gdzie Gerd Janson udowodnił, dlaczego jest rezydentem jednego z najlepszych klubów na świecie – Live At Robert Johnson. Z kilkoma butelkami wody wróciliśmy z powrotem do The Moat gdzie Truncate metalicznymi i szalenie mocnymi kawałkami kończył właśnie seta. Został już tylko Klock, którego granie nie było dla nas wielkim zaskoczeniem, a mimo to odcisnęło grube piętno na naszych (d)uszach. Specyficzny ostgutowy sound dopełniony kilkoma potworami z Klockworks stał się idealnym podsumowaniem tego pięknego tygodnia. Nucąc wspólnie ostatni kawałek, klasyk z Dance Mania Records, a mianowicie Dj Deeon – Freak Like Me opuszczaliśmy fort z wielką chęcią powrotu, najlepiej już w przyszłym roku.

Dimensions to nie tylko muzyka pod gołym niebem, to prawie tygodniowa wycieczka przez wiele wymiarów i gatunków muzyki, przez niezliczoną ilość ścieżek, pagórków, korytarzy i komnat. Do zobaczenia za rok!
Tegoroczny festiwal po raz pierwszy w pełni się wyprzedał. Jeśli chcecie złapać tańsze bilety, na kolejną, piątą już edycję zanim trafią one w ogóle do głównej sprzedaży – zostawcie swojego maila tutaj: http://www.dimensionsfestival.com/

Tekst: Mikołaj Mirowski
Zdjęcia: facebook.com/DimensionsFestival, Mikołaj Mirowski



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →