Carl Cox: „Jeśli DJ mówi, że nie jest artystą, to kłamie” [wywiad]

Carl Cox - Fot. Dan Reid
News Wywiad

Na parę dni przed powrotem do naszego kraju i występem z Evolution, swoim nowym autorskim live actem, porozmawialiśmy o przeszłości, o dzisiejszym znaczeniu produkcji muzyki w budowaniu kariery, o polskich artystach, o Ibizie i przełomowym momencie dla jego kariery. Panie, Panowie - Carl Cox.

Napisać, że jest legendą, to nie napisać nic. Jest jedną z tych postaci, którą każdy wymieni, gdy zostanie zapytany o światową czołówkę sceny klubowej. Producent, DJ, wydawca, właściciel klubu. Pasjonat muzyki elektronicznej i kultury klubowej w pełnym zakresie obu tych dziedzin. Przede wszystkim niezwykle otwarty i ciepły człowiek, który pomimo ponad 40 lat doświadczenia, nie zatracił trzeźwego spojrzenia na zmieniającą się rzeczywistość. Carl Cox nie popada w snobizm, nie romantyzuje dawnych lat, nie dzieli czasów na lepsze i gorsze. Zamiast tego, stara się pozostać czujnym i czułym obserwatorem – wrażliwym na niuanse, otwartym na nowe możliwości i inne punkty widzenia, jednocześnie pozostając wierny własnym zasadom. Wielu mogłoby się uczyć od niego, zwłaszcza, że niewielu, zarówno wcześniej, dziś, jak i w przyszłości, będzie mogło pochwalić się choćby promilem osiągnięć 62-letniego Brytyjczyka z werwą i pasją będącego u peaku kariery 30-latka.

Carl Cox w Polsce – bilety

W najbliższy piątek Carl Cox wystąpi w formule live actu podczas imprezy The Legacy. Miejscem wydarzenia będzie malownicza przestrzeń wrocławskiej Pergoli wokół Hali Stulecia. Oprócz bohatera wieczoru zagrają także Nastia, An On Bast, Angelo Mike i Chris Jaxx. Organizatorem wydarzenia jest DM Agency. Bilety dostępne są na kicket.com.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Carl Cox – Fot. Dan Reid

Carl Cox – wywiad

Tymczasem Carl Cox w wywiadzie dla Muno.pl.

Hubert Grupa: Zacznijmy o tego, że w tym roku minęło 30 lat od premiery Twojego pierwszego longplaya – At The End Of The Cliché. Jak się z tym czujesz? Co dziś odczuwasz wracając do swoich dawnych nagrań?

Carl Cox: Wiesz, nigdy w życiu nie myślałem, że będę świętował coś, co sam zrobiłem. Oryginalna kompozycja, muzykalność, aranżacje, każdy pojedynczy utwór, który słyszysz na tym albumie, pochodzi ode mnie. Żadnych ghost-producerów, żadnych wymyślnych nazw, żadnych znanych DJ-ów remiksujących te tracki, nic. To byłem ja. Pomysł na nazwę albumu był taki, że „koniec banału” był czymś, czego się nie spodziewałeś. To banał mówić, że jesteś dobry. Powiedzenie, że ten samochód jest szybki, to banał. To banał powiedzieć, że świeci słońce. To tak, jakby koniec frazesu brzmiał: „zapomnij o tych wszystkich rzeczach”. A to, czego doświadczasz, jest po prostu czymś wyjątkowym, nowym, nieznanym. Chciałem stworzyć album, który jest umiejscowiony „tu i teraz”, nigdzie indziej. Wiesz, 30 lat później słuchałem tego albumu i po prostu myślę „wow, zrobiłem to”, wiesz? Nie miałem planu na cokolwiek, co robiłem w tym konkretnym czasie. Robimy pewne rzeczy, bo to kochamy. Mamy serce i duszę dla tych rzeczy, które wychodzą w sensie tworzenia – bez planu czy kalkulacji. To wszystko wychodzi z człowieka i tak został stworzony ten album. To bardzo proste. Okładka również jest dziełem sztuki. Wiesz, to było wyprzedzenie swoich czasów. Cała moja twarz została „scyfryzowana”. Dziś to normalne. W tamtych czasach to było coś w stylu „O mój Boże, to jest po prostu niesamowite”. I do dziś ta grafika jest aktualna, choć z perspektywy czasu osadzona w estetyce tamtych lat. Jednak możemy mówić o jakiekolwiek estetyce dlatego, że wtedy właśnie taka powstawała – była nowa, inna, nie nawiązywała do czegokolwiek, co znałeś wcześniej. Jestem zatem niesamowicie dumny z tego, jak zrealizowałem ten album. Jestem również bardzo dumny z tego, że na płycie znalazły się remiksy wykonane przez utalentowanych chłopaków i dziewczyny.

Carl Cox. O znaczeniu tworzenia muzyki

Tak, dziś to ponadczasowe dzieło, które przetrwało próbę czasu, ale jednocześnie mocno definiuje epokę, w której powstało. Skoro zatem o produkcji mowa – czy podobnie jak wielu innych twórców, masz poczucie, że tworzenie muzyki nie ma już dziś takiego znaczenia dla kariery jak lata temu? Oczywiście, mógłbym powiedzieć tu coś o przewadze social mediów, lecz chodzi mi tu bardziej o fakt, że czas, praca i poświęcenie związane z nauką i produkcją muzyki nie są już tak efektywne jak dawniej i nie wynagradzają tych wysiłków w postaci bookingów.

Tak, masz rację. Ogromna szkoda, że doszło do tego, że jedynym sposobem na zrobienie kariery jest nieustanne tworzenie muzyki. Non stop. Bycie zmuszonym do tworzenia muzyki oznacza, że nie tworzysz muzyki, w którą naprawdę wierzysz. Tworzysz muzykę tylko po to, by podążać za modą, stać się sławnym lub kimś godnym uwagi. I to jest bardzo krótkotrwałe, ponieważ tak szybko, jak zrobisz coś przebojowego i jak szybko pójdziesz w górę, tak szybko spadasz. I cały proces rusza od nowa: Mam banger? Świetnie. Następny numer. Nie jest za dobrze – muszę zrobić coś innego. I tak w kółko.

Carl Cox: Dziś produkowanie muzyki przypomina jak hazard. To wyniszczające

Dziś produkowanie muzyki przypomina hazard, a w niektórych przypadkach jest jak uzależnienie od niego – próbujesz i próbujesz, raz Ci się uda, potem pięćdziesiąt razy nie. To wyniszczające. Ten stres jest tak duży, że wielu ludzi odpuszcza robienie muzyki, a potem po prostu piszą: „Przemysł muzyczny jest okropny!”. Przemysł muzyczny to przemysł. Utalentowani artyści to utalentowani artyści. Śmietanka zawsze wypływa na wierzch. Musisz robić wszystko, co potrafisz, ponieważ wierzysz w to, co robisz. Niezależnie od tego, co robisz, dotrzesz do miejsca, w którym wierzysz, że powinieneś być. To trudna rzecz, ponieważ teraz oczekiwania dotyczące sukcesu oznaczają, że musisz być akceptowany komercyjnie. Jeśli nie zostaniesz zaakceptowany komercyjnie, co zrobisz? Możesz wyzbyć się wszystkiego, co Twoje, ale to błędne koło. „Drum and bass jest teraz bardzo popularny? No to tworzę drum and bass.”. „Tech-house? Zrobię trochę tech house’u.”. „Hard techno? Dobrze. Wjeżdżam na 160 BPM i lecę doom-doom-doom-doom-doom”.” Tylko czy nadal wtedy będziesz uważać się za artystę? Co to powinieneś robić jako artysta pod koniec dnia? Podążać za tymi ulotnymi modami i trendami tylko po to, by zdobyć bookingi? A może po prostu to odpuścić? Chcesz iść drogą na skróty, by stać częścią przemysłu? Wtedy staniesz się koniunkturalistą, który nie ma własnego stylu – Twój styl to styl, który aktualnie jest modny.

Od ponad 40 lat podchodzę do tego w ten sam sposób. To jest moja muzyka – jeśli Ci się podoba, to świetnie. Jeśli nie – może pewnego dnia tak się stanie. To powinno być założenie tworzenia muzyki dla przyszłości muzyki, wiesz? Koniec końców, ludzie odkrywają muzykę, artystów i dźwięki jako całość, bez względu na mody czy czasy. Gitarzyści akustyczni, jazzmani, perkusiści – to dotyczy wszystkich. Widzisz kogoś grającego na gitarze, kto ma zamknięte oczy i po prostu przechodzi przez akordy. Gra solówkę, ma zaciśnięte usta w grymasie ekscytacji. Nie ma nic lepszego. Stąd pochodzi talent i muzykalność – z pasji. Ludzie podążają za Tobą, ponieważ masz coś do powiedzenia w swojej muzyce i myślę, że to jest naprawdę ważne, a nie na odwrót – to nie Ty powinieneś podążać za oczekiwaniami ludzi.

Carl Cox: Gdy wychodzę na scenę, to korzystam z okazji, by dać ludziom muzykę. To, czy ją przyjmą, to ich sprawa

Dziś ludzie patrzą na mnie w określony sposób, ale niewiele osób zdaje sobie sobie sprawę, że 10 lat zajęło mi, by mieć regularne bookingi, a 20 lat, by grać regularnie poza miejscem zamieszkania. Udało mi się to zachować – to, kim jestem, moją integralność niezależnie od tego, czy robię komercyjne nagranie w samolocie, czy najbardziej undergroundową rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałeś. Pod koniec dnia to ja decyduję, czego moim zdaniem ludzie powinni słuchać w miejscu, w którym będę występować, niezależnie od tego, czy będzie to brzmieć oldschoolowo, czy jest to zbyt szybkie, czy jest to breakbeat, czy cokolwiek. Nie obchodzi mnie to. Zależy mi tylko na tym, jak się czujesz z tym, co Ci daję. Dar muzyki. I to wszystko. Naprawdę nie dbam o to, na którym poziomie kariery jestem i czy jest to poziom numer jeden, numer sześć czy numer dwadzieścia pięć. Za każdym razem, gdy wychodzę na scenę, to korzystam z okazji, by dać ludziom muzykę. To, czy ją przyjmą, to ich sprawa.

Carl Cox: Nie jestem nowym pokoleniem, które wchodzi na stół na scenie na Coachelli i zdejmuje koszulkę

Inna sprawa to granie na żywo. Mówię tu o graniu na żywo w rozumieniu tworzeniu muzyki na żywo, a nie graniu DJ setu. Bo wiesz, dziś przychodzisz z USB i tyle. Wszyscy to robią. Dosłownie wszyscy. Twoja mama też by to zrobiła. Mogłaby być teraz w kuchni, piec chleb, włączyć „sync”, założyć słuchawki, choć to niepotrzebne, i miksować. Wiesz, co mam na myśli? (śmiech) Wiesz co, moje życie nigdy nie było łatwe. Nigdy. Ale też sam nigdy nie chciałem go sobie ułatwiać. Wiesz, nie jestem Johnem Summitem. Nie jestem nowym pokoleniem, które wchodzi na stół na scenie na Coachelli i zdejmuje koszulkę. Nie jestem w stanie tego zrobić. Wyobrażasz to sobie? Tłum szaleje, młodzi krzyczą abym założył koszulkę z powrotem, a tylko niektórzy starsi wrzeszczą „whoo, whoo!” i rzucają we mnie stanikami. (śmiech)

Carl Cox: Jeśli DJ mówi, że nie jest artystą, to kłamie

Wszystko, co mam, to muzyka, którą uwielbiam się dzielić i grać. I to jest to, co utrzymało mnie w miejscu, w którym jestem przez całą moją karierę. Dla mnie media społecznościowe były darem niebios, błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Ponieważ za każdym razem, gdy ludzie Cię filmują, to wycinają jedynie drobny fragmencik z tego, co robisz przez całą godzinę, cztery godziny setu albo całą noc. Ten jeden krótki klip wrzucony na Instagram może zdefiniować Cię w oczach wszystkich. Nie o to chodzi, ale to rozumiem. Ktoś przychodzi na trzygodzinny set i po chwili wychodzi, bo trafił na ten fragment, który mu nie odpowiada. Może wróci, może nie. Inny będzie mieć więcej cierpliwości i uzna, że ten trzygodzinny set był najbardziej wartościowym przeżyciem w jego życiu. Musisz jednak zrobić coś, by ten ktoś chciał zostać z Tobą trzy godziny. I nie, nie jest to ani ściąganie koszulki, ani stanie za didżejką ze smutną miną, bez kontaktu z ludźmi. Nie przychodzisz tu dla siebie. Przychodzisz tu dla ludzi. Ty chcesz dać im muzykę, ale chcesz aby oni dali Ci uwagę, bo gdyby Ci na tym nie zależało, mógłbyś sobie grać w domu. Musisz zatem im dać coś więcej, bo odtwarzaną z USB muzykę może dać im każdy. A oni za to płacą, wiesz? Występujesz na scenie, więc pracujesz w rozrywce – ci ludzie przyszli tu dla rozrywki, dla poprawienia nastroju. Nie pracujesz na linii produkcyjnej, by co nocy robić te same rzeczy w taki sam sposób. Jeśli DJ mówi, że nie jest artystą, to kłamie. Musisz dać coś od siebie, by grając te same utwory, które mogłoby zagrać wiele innych osób, wyróżnić się na ich tle. Gdy patrzy na Ciebie 25 000 osób, to nie ma takiego znaczenia co grasz, ale jak grasz, jak się zachowujesz. Czy czujesz to, czy jesteś w tym pełny pasji, czy chcesz by ten moment dał Tobie i ludziom tyle samo radości. Czy chcesz aby tańczyli, czy żeby stali ze smutno zwieszoną głową i nie patrzyli na Ciebie? Czy chcesz aby wymachiwali rękami czy mieli je spuszczone?

Carl Cox: Chcę dać ludziom satysfakcję ze spotkania z nieznanym

To moje spojrzenie na to, gdzie jestem w życiu. Takie jest moje zdanie, ponieważ jestem tu od prawie 45 lat. To jest moje spojrzenie na to, dokąd teraz zmierzam i co chcę dać ludziom bardziej niż cokolwiek innego poza moją karierą DJ-a, a także moimi elektronicznymi sesjami na żywo. A w tej chwili naprawdę mocno naciskałem, aby ludzie zrozumieli, że chcę po prostu „skręcić za róg”. Chcę zrobić coś innego. Chcę być w stanie wyróżnić się w tłumie. W tej chwili jest to rodzaj, no wiesz, intrygi. Chcę dać ludziom satysfakcję ze spotkania z nieznanym. Mogą mieć oczekiwania, ale nigdy nie będą mieć pewności co się wydarzy, co usłyszą. I to właśnie zawsze lubiłem robić.

Carl Cox – Fot. Dan Reid

Carl Cox. O An On Bast i przeprowadzki dla kariery

Wiem doskonale, że znasz i doceniasz An On Bast. Jednak w Polsce narzekamy, że wciąż mamy mało postaci o światowym znaczeniu – An On Bast, VTSS, Catz ’n Dogs czy Deas to wyjątki. Niedawno od pewnej edukatorki i mentorki usłyszałem, że aby osiągnąć sukces międzynarodowy trzeba wyjechać z Polski i funkcjonować tam, gdzie scena klubowa rozwija się najmocniej – w Berlinie, Londynie, Amsterdamie… Zgodzisz się z tym? Catz ’n Dogz także przyznali, że przeprowadzka do Berlina była kluczowa dla rozwoju ich kariery.

Uwielbiam ją, szalenie mnie inspiruje. Jestem pewien, że są też inni ludzie, których ona również mocno inspiruje do robienia tego, co sama robi. I wciąż się wspina. Nie idzie na skróty, nie łapie się tanich chwytów, by przeskoczyć kilka poziomów. Jest konsekwentna. Marc Romboy też ją wspiera i wszyscy ci ludzie, którzy ją zauważyli. Wiesz, ona nie wchodzi przez już otwarte drzwi, tylko sama próbuje znaleźć własną drogę. Takie rzeczy wymagają czasu. Ona nie jest artystką EDMową – jest artystką elektroniczną. Gdyby poszła w EDM, to byłaby na szczycie dziesięć lat temu. Ale tak nie jest. An On Bast to artystka elektroniczna z krwi i kości – ma własny styl, ma własne brzmienie. Po prostu robi swoje i absolutnie to w niej uwielbiam. To jest jeden z powodów, dla których od razu poprosiłem, by zagrała we Wrocławiu ze mną. Ludzie muszą zobaczyć, że istnieje między nami solidarność. Wiesz, Polska to jej kraj, to Twój kraj, to miejsce, w którym gram i chcę okazać szacunek i wsparcie dla polskich artystów elektronicznych, zwłaszcza, że An On Bast jest dla mnie polską ambasadorką, jeśli chodzi o muzykę elektroniczną graną na żywo.

Carl Cox: Stań się wielki na własnym podwórku

A co do miejsca – to bardzo dobre, ale i trudne pytanie, ponieważ ten scenariusz jest taki sam dla wszystkich na całym świecie. W Australii są naprawdę świetni artyści, którym się nie udaje, więc jadą do Berlina. Wydają wszystkie swoje pieniądze i co dalej? Docierasz tam i zastanawiasz się, co mam teraz zrobić? Wiesz, znajdujesz ludzi, wpadasz na kogoś gdzieś na imprezie, idziesz spróbować dostać się do Berghain, próbujesz być ważny, robić te wszystkie rzeczy i te działanie dla niektórych ludzi, ale czy większości ludzi osiągnie przez to to, czego oczekiwali po przeprowadzce do Berlina? Nie. Sugeruję więc przede wszystkim, by spróbować stać się wielkim na własnym podwórku, ponieważ to właśnie stamtąd pochodzi prawdziwe wsparcie od samego początku. To właśnie mi się przydarzyło. Moim podwórkiem była Anglia. Grałem w Anglii na małych i dużych imprezach, na świeżym powietrzu i w magazynach. Stworzyłem własne wydarzenia w Anglii. Bang-bang-bang-bang! Carl Cox na małej scenie, Carl Cox na dużej scenie, Carl Cox w brudnej piwnicy, Carl Cox w modnym klubie w mieście. Stamtąd pojechałem do Irlandii. Objechał całą Irlandię dookoła. Potem zostałem zaproszony do Francji. Ludziom się to podobało. Później grałem w Niemczech, następnie we Włoszech, Grecji i Chorwacji.

Carl Cox: Lepiej być wielkim we własnym mieście niż nikim w Berlinie

Ale to jest historia. Oczywiście Ibiza jest jedną z największych historii, ponieważ to tam miałem swoją główną rezydencję przez ponad 16 lat. Ponownie, miałem okazję zrobić coś, jakby nic innego nie działo się w tym czasie. Dziś gram na całym świecie, jednak cały czas myślami wracam do pierwszych klubów. Czułem się w nich jak w domu i musiałem w nich dojrzeć – stać się dużym zawodnikiem na własnym podwórku. Dopiero wtedy możesz odejść i to zrobić. Uwierz mi, ktoś, kto urodził się w Berlinie będzie myśleć o tym, czy nie spróbować w Barcelonie, bo może tam będzie łatwiej. A ci z Barcelony będą rozważać przeprowadzkę do Londynu. Każdy szuka szansy dla siebie, ale to nie miejsce czyni Cię wielkim. Ty musisz się nim stać – lepiej być wielkim we własnym mieście niż nikim w Berlinie czy Amsterdamie, bo dopiero, gdy będziesz wielki, to ktoś będzie w stanie Cię dostrzec tak, jak ja dostrzegłem An On Bast. Zobaczyłem ją i podjąłem ryzyko. Nie żałuję. Jest niesamowitą, uroczą i bardzo utalentowaną osobą.

Carl Cox – Fot. Dan Reid

Carl Cox. O Evolution

Opowiedz mi o Evolution. Widziałem filmy, które opublikowałeś – mam wrażenie, że próbujesz zabrać słuchaczy w podróż nie tylko po ewolucji Twojego brzmienia, lecz również ewolucji brzmienia muzyki elektronicznej ogółem, m.in. za sprawą korzystania z różnych instrumentów powstałych na przestrzeni kilku dekad.

Wiesz, chodzi mi o to, że kiedy używasz różnego sprzętu, w pewnym momencie znajdujesz to, czego lubisz używać. Próbuję tego, używam tego, używam tamtego, a potem czasami dostajesz instrument i zanurzasz się. Znajdujesz to, znajdujesz tamto. I muszę do tego dojść sam. A potem tu znajdujesz idealny bas, tam ciekawy hihat, tu coś jeszcze. Ludzie wyciągają telefony. „Wow, co za melodia?”, „Track ID?”. A to nie istnieje – to powstało tu i teraz, i w takiej samej formie już nigdy się nie powtórzy. Nawet sam nie będę potrafić tego odtworzyć w ten sam sposób. (śmiech)

Carl Cox: Naprawdę podoba mi się fakt, że nie wiem, co robię, ale jednocześnie wiem, co robię

Wiesz, rozmawialiśmy o rozrywce i ja też chcę, by muzyka dawała mi rozrywkę. Mój setup to mój Rekordbox. Ten automat perkusyjny to moja playlista. Te sample to moje bangery. Zróbmy z tego groove i funk i podkręćmy to. Dorzućmy więcej basu, zmieńmy wszystko i bawmy się dobrze. Zabawmy się trochę inaczej. Wiesz, niektóre rzeczy nie działają, ale to nie ma znaczenia. Nie będę panikować. Jeśli coś nie działa, to spróbuję przekręcić to, przesunąć tamto. Działa? Super. Zobaczmy, co się wydarzy, jeśli popchnę ten fader dalej. I jeszcze dalej. Wiesz, to mnie bardzo ekscytuje, naprawdę podoba mi się fakt, że nie wiem, co robię, ale jednocześnie wiem, co robię. Nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi, ale wszyscy podróżujemy razem, więc to mnie ekscytuje. Oczywiście mam oczywiście plan, gdzie chcę zrobić przejścia i dokąd chcę pójść w następnym utworze. Muszę mieć jakiś plan. Nie mogę po prostu wyrzucić wszystkiego w powietrze i mieć nadzieję, że wszystko jakoś gładko wyląduje. (śmiech)

Ta energia, która się pojawia… chodzi o to, co mogę dostarczyć, co mogę dać. Do tego dochodzą wizualizacje, światła, lasery… Gdy to wszystko współgra z muzyką, ludzie zaczynać to nie tylko odbierać – zaczynają to czuć, angażować się w to. To jak neurobiologia. Zachodzą procesy, które wciągają Cię w te odczucia jeszcze mocniej, jesteś wewnątrz wiru mojego umysłu muzycznego i tego, co tworzę. I chcę, żebyś był tego częścią. Nie chcę żebyście stali tam z telefonami i patrzyli na mnie, wiedząc, że nic się nie wydarzy. Nie będę mieć spuszczonej głowy i wzroku wbitego w sprzęt. Jestem w muzyce, tańczę, mam ręce w powietrzu. Jestem w tym tak samo, jak Wy. Chcę by to trwało tak długo, jak to możliwe. Aż przyjedzie policja i mnie zabierze. (śmiech)

Carl Cox. O AI

Muzyka elektroniczna grana na żywo to połączenie człowieka z maszyną. To człowiek daje ten cień nieprzewidywalności. Dany przycisk odpowiada za dany dźwięk, ale to, jak go naciśniesz, jakiego efektu użyjesz, jak długo przytrzymasz, jaki filtr dołożysz, czy dorzucisz pętlę – to wszystko zależy od Ciebie, nie od maszyny. To połączenie, które możemy utracić na rzecz sztucznej inteligencji, która jest równie fascynująca, co przerażająca. Jednak sztuczna inteligencja nie umie niczego ponad to, czego sami ją nauczyliśmy. Jeśli zatem wyłączymy z procesu człowieka, stracimy ten element nieprzewidywalności.

Carl Cox – Fot. Dan Reid

Carl Cox. O Ibizie

Wspomniałeś wcześniej o Ibizie, więc muszę cię zapytać. Wiem, że Ibiza jest Twoim oczkiem w głowie. Na pewno zauważyłeś trend „romantyzowania” dawnej Ibizy – tej z lat 90. czy wczesnych 00. Żadnych smartfonów, żadnych przypadkowych ludzi. Nie wierzę jednak w podział na „gorsze” i „lepsze” czasy dla Ibizy – patrząc na to, jak rozwija się wyspa, ile ludzi na nią przybywa, jacy artyści tam grają oraz jakie kluby powstają, to odnoszę wrażenie, że Ibiza przeżywa swój największy rozkwit. Zgodzisz się z tym?

Zgadzam się w 100 procentach. Wiesz, jestem stary, mam 106 lat. (śmiech) I wiesz co? Najlepsze czasy Ibizy to były tysiące lat temu. Żadnych telefonów komórkowych, chodziłeś wszędzie nago, nie musiałeś wydawać pieniędzy, nie było przypadkowych turystów, drogich jachtów, itd. Wstęp na plaże był darmowy, znalazłeś jakiś stary kamień i patyk, rozpaliłeś ognisko, złapałeś rybę własnymi rękami, usmażyłeś. Sam robiłeś wino z tutejszych winogron, piłeś je co wieczór oglądając idealny zachód słońca. (śmiech) Tak było, ale mamy XXI wiek. Jest rok 2025! Ludzie, którzy przyjeżdżają dziś na Ibizę, są dziećmi ludzi, którzy spotykali się tu w latach 80. i 90. To dzieci starych raverów, którzy marzyli o takim miejscu i o tym, by móc udokumentować każdą piękną chwilę. A dziś narzekają na smartfony. Każde pokolenie narzeka na kolejne. Przyjechałem na Ibizę po raz pierwszy w 1984 roku, od tamtej pory byłem świadkiem czterech pokoleń ludzi. Ile wtedy miałeś lat?

Nie było mnie nawet na świecie, jestem z 1990. (śmiech)

Powiem Ci, że wszystko, co robisz, gdy jesteś młody, wydaje Ci się lepsze. Pamiętam czasy, kiedy nie było dachu w Amnesii i wszyscy tam tańczyli. Wspominam te czasy z sympatią i miłością. Ale potem sprawy potoczyły się w kierunku miejsca, w którym jesteśmy teraz, a starzy ludzie nigdy nie lubią rzeczy, które lubią młodzi. Tak było od zawsze. Wiesz, jestem stary i mogę powiedzieć „tak, oczywiście, w tamtych czasach było znacznie lepiej”. Oczywiście, fajny klub był fajnym klubem, do którego nie można było chodzić bez telefonów komórkowych, bo ich po prostu nie było! Tak, to było 35 lat temu. Gdzie jesteśmy teraz? Zmiany wynikają z nowych ludzi, nie z nowych czasów. Ani Ushuaia, Night League czy ktokolwiek inny nie narzucił ludziom, by zachowywali się tak czy inaczej. Ludzie zachowują się w zależności od tego, w jakich czasach i miejscu znaleźli się ewolucyjnie i to nie jest ich winą, że dziś mogą jeździć autonomicznymi elektrycznymi samochodami, skoro takie są dostępne, a nie końmi jak kilka wieków temu.

Carl Cox: Nie pchaj się tam, gdzie nie potrzebujesz się pchać

Oczywiście muszę wspomnieć o UNVRS. Chyba sam diabeł wcielił się w ludzi, którzy zechcieli wydać tak ogromną sumę pieniędzy na wskrzeszenie starego klubu i zamienienie go w coś zupełnie nowego i błyszczącego. Każdy ma swoje zdanie na ten temat. Opinia kogoś w moim wieku mogłaby być taka, że nigdy tam nie pójdzie. Wiesz, nie zamierza tam iść, bo będzie musiał – tak jak wszyscy ci ludzie – stać na środku parkietu i nagrywać DJ-a smartfonem. A akurat ma zapalenie stawów i prawdopodobnie nie wytrzyma więcej niż dziesięć minut. W dodatku ręce się trzęsą. Rzecz w tym, że ja to rozumiem – rozumiem obie perspektywy i w żadnej z nich nie ma nic złego. Ani w postawie ludzi, którzy stoją ze smartfonami zamiast tańczyć, bo przyszli podziwiać show, ani w postawie starszych raverów, którzy nie mogą tego zdzierżyć. Chcesz znaleźć miejsce na Ibizie, gdzie ludzie tańczą i nikt nie nagrywa DJ-a, to je znajdziesz. Nie pchaj się tam, gdzie nie potrzebujesz się pchać. Takie miejsca nie są dla Ciebie. Nie jesteś grupą docelową, więc nie miej za złe, że to miejsce wygląda tak, jak wygląda, bo nie zostało przygotowane dla Ciebie.

Carl Cox: Dajmy ludziom wybór i nie narzekajmy, że chcą się bawić inaczej niż my

Ibiza zawsze miała najlepsze kluby na świecie, zawsze. A potem wszystkie inne kluby na całym świecie inspirują do bycia klubem, takim jak na Ibizie – w Miami, w Nowym Jorku, w San Francisco, w Chorwacji, gdziekolwiek jesteś. Wszystkie są inspirowane klubami z Ibizy. Koniec końców, niektóre kluby poza Ibizą również są niesamowite. Ale ludzie jeżdżą na Ibizę, aby zainspirować się i UNVRS nie jest inny w tym wypadku. Jest spektakularny, bo korzysta z całego dobrodziejstwa dzisiejszej technologii i pod tym kątem jest w stanie dostarczyć wszystkich wrażeń, jakie możesz przeżyć na współczesnej imprezie klubowej. Jednak nie postrzegałbym go jako klub z definicji – to także przestrzeń eventowa, gdzie możesz zobaczyć gitarzystów akustycznych, jeśli chcesz. Możesz tam pójść i zobaczyć artystę reggaetonowego. Ale możesz też pójść na Elrow lub Holo Erica Prydza i doświadczyć czegoś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłeś. Albo zobaczyć Fishera zjeżdżającego z sufitu wprost za konsoletę. Czy gdziekolwiek indziej można to zobaczyć? Albo czy ktoś inny zrobiłby coś równie głupiego? (śmiech) Fisher to zrobił, bo po pierwsze pozwalają na to techniczne możliwości klubu, a po drugie ten klub właśnie od tego jest – od rozrywki. Może to głupie, ale to właśnie rozrywka. To jest miejsce, w którym się znajdujemy. Ludzie, którzy wychodzą z domu, chcą rozrywki. Płacą za to pieniądze. Jedni lubią burgery, drudzy wolą kurczaki. A wśród tych, którzy wolą kurczaki, są tacy, którzy idą do KFC i którzy wybierają się wyłącznie do najlepszych restauracji, gdzie dostaną świeżego kurczaka, hodowanego w ekologiczny sposób, przygotowanego przez renomowanych szefów kuchni. A jeszcze inni zamiast tego wybiorą kawior. I będą tacy, którzy chcą jeść kawior raz w roku i oczekują, by był najlepszy, i tacy, którzy jedzą go dwa razy w miesiącu. Wiesz do czego zmierzam? Dajmy ludziom wybór i nie narzekajmy, że chcą się bawić inaczej niż my. Kultura klubowa jest wspaniała, bo jest wolna od ograniczeń i dogmatów. Niech ludzie słuchają czego chcą, chodzą gdzie chcą i bawią się jak chcą.

Moje doświadczenie bycia w UNVRS było niesamowite. Imprezę rozpoczęto o 22:00 poprzedniej nocy, więc przyjście o 9:00 rano, by zagrać trzygodzinny set z Jamiem Jonesem było epickie.. Podobała mi się każda chwila, podobnie jak tłumowi. Publiczność była z nami do 12:15 i nie chciała się rozejść. Nie słyszałem, by ktoś narzekał „O Boże, Carl zaczyna dopiero o 9:00 rano, chcę zwrotu pieniędzy”. To jest natura kultury klubowej i ludzie, którzy naprawdę chcą w nią wejść, akceptują ją. Space był otwarty od 7 rano. Klubowicze wchodzili do tego klubu o 7 rano. i cieszyli się nim, dopóki nie zostali wyrzuceni. To wszystko. Nikt nie chciał zwrotu pieniędzy.

Carl Cox: Finalnie wszyscy chcecie tego samego: poczucia rozrywki i lepszego samopoczucia po przyjściu do klubów i gdy z niego wracacie

Ludzie, którzy chcą zobaczyć headlinerów, przychodzą na headlinerów, dlatego oni dostają sloty od 23 do 1. Potem ci ludzie idą do domów, ale ci ludzie nie przyszli tu, by uczestniczyć w kulturze klubowej i to jest w porządku. Przyszli na show, na set, na koncert – przyszli po to, czego chcieli, dostali to i więcej nie potrzebują. Nie róbmy z tego afery. Nie pytajcie ludzi w stylu „Już wychodzisz? Impreza dopiero się zaczęła”. Dla jednych impreza kończy się o 1 w nocy, dla drugich o wschodzie słońca, a dla trzecich w samo południe. Moja rola w tym jest taka, by przez 14 tygodni gdy będę grać w UNVRS, wykorzystać każdą niedzielę do maksimum. Jeśli imprezy się nie wyprzedadzą to nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Nie ma znaczenia dla mnie to, z jakich powodów ludzie przyjdą do klubu. Jestem tam dla nich, bo pracuję w rozrywce, więc chcę aby się dobrze bawili. Mój jedyny warunek jest taki, że bawią się do tego, do czego ja sam się bawię i nie tylko ja, bo będę mieć innych DJ-ów obok siebie. Ale tak, zamierzam się bawić, bo to rozrywka, a ja mam przywilej w niej pracować. Tak widzę ideę kultury klubowej – baw się dobrze i niech inni bawią się razem z Tobą, bo finalnie wszyscy chcecie tego samego: poczucia rozrywki i lepszego samopoczucia po przyjściu do klubów i gdy z niego wracacie, niezależnie o jakiej porze.

Carl Cox – Fot. Dan Reid

Carl Cox. O własnym przełomie

Skoro mowa o Ibizie i rozrywce, to przypomniała mi się wypowiedź jednego z moich ulubionych współczesnych DJ-ów i producentów – Laurence’a Guya. W jednym z wywiadów Laurence opowiedział o przeżyciu, które było dla niego „game changerem” i zmieniło jego spojrzenie na sztukę DJingu. Wraz ze znajomymi poleciał na Ibizę, by zobaczyć na żywo DJ-a Harveya i przekonać się o tym, czy te jego długie imprezy disco naprawdę są takie dobre, czy to tylko mit. Przyszedł do klubu i doświadczył czegoś niesamowitego. DJ Harvey nieustannie przez 8 godzin grał disco, od którego parkiet nie był w stanie się zatrzymać. Laurence wspominał, że ani razu nie poszedł do baru czy toalety. To jest to, o czym mówiłeś – Harvey grał z taką pasją, takim zaangażowaniem, że ludzie czuli wdzięczność za to, że daje im tak wiele i mogą w tym uczestniczyć. Czy miałeś podobne doświadczenie, które Cię odmieniło?

Powiem, że był to prawdopodobnie rok 1988. Pracowałem przy imprezie pod gołym niebem o nazwie Midsummer’s Night Dream. Prowadziła ją firma promocyjna o nazwie Sunrise. Legendarny Tony Colston-Hayter był głównym promotorem wydarzeń Sunrise w Wielkiej Brytanii. W tamtym czasie byłem nieznanym DJ-em. Kiedyś sprzedawałem bilety na imprezy rave w Brighton i w pewnym momencie dostałem poranny slot na to wydarzenie. Dali mi 10:00 rano. Pomyślałem: „Kto tu nadal będzie o 10:00 rano, aby usłyszeć nieznanego DJ-a?!”. Wszyscy DJ-e, którzy grali przede mną byli niesamowici. Wiesz, był wschód słońca, 6:00 rano, grali znakomici DJ-e. Ćwiczyłem wtedy miksowanie na gramofonach z jednym wolnym deckiem. Pomyślałem, że to moja szansa, by zabłysnąć i pokazać ludziom kim jestem, skąd pochodzę i co robię.

Kiedy nadszedł mój czas, wielu ludzi siedziało na trawie, zmęczonych, rozgrzanych. Wiesz, w końcu usłyszałeś tej nocy już wszystkie najlepsze utwory. Na to wchodzę ja z trzema gramofonami. Pamiętam szczególnie jeden miks, który zrobiłem z dwoma kopiami French Kiss Lil Louisa. Dołączyłem do tego acappellę utworu Doug Lazy Let It Roll. Zmiksowałem te dwa utwory skreczując przy tym. Wszyscy się podnieśli. Ludzie przeszli od „Och, jestem zbyt zmęczony” do „Kim jest ten facet?”, „Kto to jest?”, „Skąd się wziął?”.

Carl Cox: Nigdy nie oglądałem się za siebie

Mam gęsią skórkę, gdy o tym opowiadasz!

Wiesz, moja ówczesna dziewczyna, Maxine Bradshaw, miała wizytówki. Wszyscy promotorzy, którzy tam byli, zastanawiali się kim jest ten gość? Maxine po prostu podeszła i podała im karteczki, na których było napisane jedynie „Carl Cox”. Od tamtego dnia byłem zapraszany na każdą imprezę w mieście. Później wydarzyło się wszystko to, o czym opowiedziałem wcześniej – przejechałem całą Wielką Brytanię, Irlandię, potem Francję i Niemcy. Widzisz? Wróciliśmy do tego samego punktu – stałem się mocny na własnym podwórku. Postanowiłem się wyróżnić grając z trzech gramofonów i w ten sposób grałem latami. W tym konkretnym czasie większość DJ-ów grała na dwóch gramofonach i robiła to bardzo dobrze. Jednak niewielu próbowało z trzema deckami i to był mój sposób, by pokazać siebie. Potem moje sloty zmieniły się z 10:00 rano na 6:00 rano, potem na 2:00, aż w końcu na północ. Nigdy nie oglądałem się za siebie.

Na każdym wydarzeniu, w którym brałem wtedy udział, miksowałem na trzech gramofonach. Gdy byłem w San Francisco na imprezie w klubie o nazwie 1015 Folsom, stanowisko DJ-a znajdowało się na parkiecie. Ludzie mogli dosłownie pochylać się i oglądać wszystko. Podeszli do mnie jacyś lokalni didżeje, którzy od początku nie wierzyli, że robię to dobrze. Oparli się o stół z założonymi rękami i patrzyli. „Jeden gramofon? Dobrze”. „Dwa? Okej”. „Trzy? O, wow”. I wiesz co? Grałem i tańczyłem. I gdy skończyłem grać, to nie byłem tym zblazowanym typem, który albo zrobił swoje i wychodzi, albo pyta wszystkich jak było. Nigdy nie miałem potrzeby, by się tego dowiadywać. Zawsze grałem, by dać rozrywkę ludziom, ale grałem tak, aby samemu mi się to podobało. Dwa gramofony, trzy gramofony, 100 BPM, 130 BPM, bez różnicy. Grałem i tańczyłem. Kończyłem grać i tańczyłem dalej. To jedyna historia, jaką mogę Ci opowiedzieć, gdy pytasz mnie o to, co mnie uformowało jako DJ-a. Nie oglądałem się na innych, sam potrzebowałem się uformować. Moja kariera zaczęła się na poważnie właśnie od tego i od tamtej pory, przez cały ten czas, nie oglądam się ani na innych, ani za siebie.



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →